poniedziałek, 5 marca 2012

Średnio raz w miesiącu, czyli mocno średnio.

Średnia pisania spadła do jednego posta w miesiącu - lekko kiepskawo to wygląda, ale jak już pisałam wcześniej: nic na siłę; liczy się jakość, nie ilość etc.;) A tak naprawdę, to nie było ostatnio czasu na uzupełnianie, bo po drodze była Polska, przed nią się wciągało trochę literatury więc piśmiennictwo odeszło na dalszy plan. Ale zaczynając lekko od początku...
Początek lutego upłynął pod znakiem oczekiwania na Polskę. Oczekiwania tym większego, że niemal od razu po przylocie miały się wydarzyć pierwsze w życiu narty!!! Oj, jak ja nie mogłam się ich doczekać! Zresztą bardzo słusznie, jak się później okazało, ale to nieco dalej. W trakcie tego wielkiego oczekiwania wciągałam książki: po pierwsze Alefa, po drugie Dom na Zanzibarze, a po trzecie Białą Masajkę, której jeszcze nie skończyłam, bo wena mnie lekko opuściła, ale powróci niebawem, jak czuję;) No i bardzo się napaliłam na wycieczkę na Zanzibar!!! Poczytałam, poszukałam odrobinę i... wyjazd nie jest całkowicie przekreślony:] Otóż największe są koszty przelotu, bo około 600 €, a samo bytowanie na wyspie to już koszty niewspółmiernie niższe;) Napaliłam się troszkę, przyznam;) Ale zanim to wszystko, to czeka nas zmiana mieszkania za jakieś pół roku, być może zmiana mojej pracy więc na spokojnie trzeba podejść do tematu - bez szczególnego napalania się, na chłodno:)
Kolejno licząc, następne były narty. I był to megaudany wyjazd!!! Tylko trzy pełne dni, ale za to już dnia trzeciego zjeżdżałyśmy z Monią z dużej góry;) Każdego dnia miałyśmy godzinkę szkolenia i już ogarnęłyśmy podstawy:] Ja muszę tylko swoje kolanka przestać stawiać ku sobie;) Ale się śmiałam, że jak pływam żabką, to też mam problem z tymi kolanami i to chyba taka już moja uroda;) A na poważnie, to byłam megazadowolona z instruktora - cierpliwy, z dobrym podejściem i łapał żarty;) Co się czasem z nas śmiał, to koniec! Ale było naprawdę meeeeeeeeega! Na tyle, że przez tydzień po przygodach nartowych ciągle mi się śniło, że jeżdże i że mam nawet kijki w łóżku;) Wkręciłam się na maksa!;) Za rok powtórka na sto procent! Chłopaki też się wkręcili w snowboard więc może nawet w tym samym składzie powtórzymy wyjazd;) A powtórzymy na pewno!;)
Po powrocie z nart mieliśmy weekend spotkaniowy, tym razem wyjątkowo spokojny, bez bieganiny i nerwów, czyli to, co tygryski lubią najbardziej;) Nie chciało się tylko strasznie wracać do Szkocji... W Polsce było tak przyjemnie...;) Ale pracować i zarabiać na przyjemności też trzeba - niestety. Najgorsze było to, że byłam psychicznie nastawiona na dzień po powrocie wolny, a grafik się zmienił i niemal z marszu poszłam już do pracy. Atmosfera w pracy średnia i to bardzo, ale przynajmniej mam trzy niedziele wolne teraz - przynajmniej na razie, bo to nigdy do końca nie wiadomo.
Niestety muszę kończyć, bo Wiatrak przygotowuje obiad i zaraz chyba umrę z głodu tyle to trwa - trzeba ratować sytuację - zwłaszcza, że to już prawie 19, a poza śniadaniem nic nie jedliśmy:/

Jak odnajdę jakiś wolny czas, to coś jeszcze dopiszę:] Póki co, do następnego!

T.