poniedziałek, 10 grudnia 2012

Wszystko, co dobre szybko się kończy (na szczęście niedobre też;p)

Wróciliśmy, a urlop stał się wspomnieniem, ale takim, do którego na pewno często będziemy wracali...:) Było cudownie! I chyba po raz pierwszy zdarzyło nam się, że mieliśmy tak długi urlop, tak daleko od codzienności, że udało nam się po prostu w pełni odpocząć, zrelaksować i mimo, że strasznie trudno było rozstać się z Dominikańską rzeczywistością, obyło się bez łez. Za to z postanowieniem, że na Karaiby wrócić trzeba - bez dwóch zdań!:) Tak myślimy już o kolejnych wakacjach i prawdopodobnie będzie to Meksyk - chcielibyśmy zrobić sobie znowu dłuższe wakacje, może nawet prawdziwy honeymoon:) Tak a propos Meksyku, to ostatnio rozmawiałam na Skype z Kingą, koleżanką ze studiów, która od pół roku mieszka właśnie w Meksyku i plan póki co jest taki, że pojedziemy na trochę na słodkie lenistwo, a po nim przez tydzień około przyjrzymy się prawdziwemu Meksykańskiemu życiu. Ale to wszystko zależy od tego, jak finansowo będziemy stali - od jutra dieta więc jak pociągniemy na diecie aż do ślubu, to może coś z tego będzie;) Całkiem poważnie, to nieco mi się przytyło na wakacjach i dziś, kiedy weszłam na wagę przeraziłam się szczerze... Moje spodnie do pracy w miniony poniedziałek dały do zrozumienia, że coś się zmieniło, jednak nie sądziłam, że aż tak! No ale wracamy do normalnego funkcjonowania powoli więc jest szansa na zgubienie paru kilogramów do świąt:) W Święta znowu lekka rozpusta, do Sylwestra dieta i tak w kółko hahahaha
Powracając do urlopu, to poznaliśmy kilkoro Polaków, ale oczywiście poza jednym jedynym (zresztą strasznie dziwnym i prawdopodobnie obrzydliwie bogatym, do tego okrutnie zmanierowanym!) nikt nie mieszka w Polsce - nie dziwi mnie to za szczególnie, ale nieco smuci. Poza Rodakami trochę czasu spędziliśmy z gościem z Kanady, z sympatyczną parą Amerykanów (z Alabamy;p) i jeszcze inną parą Kanadyjczyków. Baaaaaaardzo fajnie minął nam ten czas, choć jednego dnia byłam już zmęczona gadaniem po angielsku non stop;) Ale dzięki nowym kontaktom mamy zaproszenie do New Jersey, do Toronto, do Londynu;) Od razu uprzedzaliśmy, że lepiej uważać na takie zaproszenia kierowane w naszą stronę, bo jak tylko będziemy mieli okazję, to na pewno skorzystamy - podobno o to chodzi w tych zaproszeniach, czyli nie, że są one z grzeczności;) Jednak najbardziej zabawnym motywem tej wycieczki jest to, że poznaliśmy na lotnisku w Puerto Plata parę Polaków, którzy mieszkają w Szkocji (!), a w Polsce pochodzą ze Świebodzina!!! To jest dopiero zbieg okoliczności! Czad na maksa!
Wypoczynek wypoczynkiem, ale dwa tygodnie zleciały szybciutko i dopiero wtedy zaczęły się schody... Nie wylecieliśmy do domy o czasie, tylko jakieś 14,5 godziny spóźnieni (ktoś prawdopodobnie otworzył wyjścia awaryjne i te poduszki, które się pompują, gdy samolot ląduje na wodzie właśnie się napompowały)... Podejście numer dwa mieliśmy o 8 rano i ja byłam nieco zestresowana... Nie tym, że się bałam, że znowu się coś otworzy, ale tym, że wielu pasażerów zakupiło w strefie wolnocłowej w dzień rzekomego odlotu różne trunki, które zgodnie z prawem można było mieć w bagażu podręcznym. I następnego dnia, kiedy drugi raz miał być odlot można było mieć je znowu w bagażu podręcznym wraz z paragonem zakupu:( To dobrze w sumie dla nas bo mieliśmy dwie butelki rumu, ale nikt nie sprawdził, czy te butelki miały fabryczne opakowania, a jedynie głupi paragon! Kiedy przeszłam przez tą kontrolę z tym rumem naprawdę zaczęłam mieć czarne wizje, że jakiś Talib jeden z drugim tuż nad Londynem wysadzą samolot dzięki fałszywym materiałom wybuchowym przetransportowanym w bagażu podręcznym w butelkach po rumie... Ja wiem - pewnie nikt poza mną nie wpadł na taki pomysł, ale to była moja pierwsza myśl i wszystko logiczne - gdybym ja była zamachowcem pewnie bym tak zrobiła... Ale szczęśliwie wylądowaliśmy i to było najważniejsze! Już później nic nie było ważne, choć przygód nie był to koniec. I wierzcie mi, że szczerze się ucieszyłam przekraczając próg domu...:)
A poza tym parę dni temu stuknęło nam 10 lat! Kawał życia już jesteśmy razem! Szok jak ten czas minął... Z tej okazji poszliśmy wczoraj na kolację, na której wszystko od początku szło nie bardzo. Długo na wszystko czekaliśmy, po długim oczekiwaniu ktoś przychodził ze złymi informacjami, że coś, co zamówiliśmy się skończyło więc poza starterami nie dostaliśmy niczego, co chcieliśmy - porażka, za którą Wiatrak jeszcze zostawił napiwek... Stwierdził, że nie co dzień, ani nawet nie co roku świętuje się 10 lat, ale ja tego nie popierałam, ale on płacił, ale ze wspólnych pieniędzy więc to tak, jakbym w połowie to ja zafundowała ten napiwek:/ Chyba już późno...;)
Kładziemy się zaraz spać, co prawda ja jutro mam wolne, ale chyba pojadę rano do miasta i wrócę koło południa, choć strasznie mi się nie chce. Ale Święta coraz bliżej i niestety trzeba poszukać tego i owego...:) Na koniec, dla osłody, małe wspomnienie naszej Dominikany - niech mi się przyśni...:)
Dobrej nocy lub dnia, jeśli zaglądniecie o normalnej porze!:)
T.