niedziela, 25 sierpnia 2013

Mr & Mrs Wiatrowscy

I tym oto tytułem posta wracam na bloga pod zmienionym nazwiskiem! Ostatnim razem było 10 dni "do", dziś już jest 9 dni "po":) Tak, jak zakładałam, tydzień przed weselem był dosyć intensywny, ale bez nerwów i stresu, co bardzo mnie cieszy! Wszystko bowiem udało się pięknie, było mnóstwo radości, poruszenia oraz cały wachlarz innych emocji, ale obeszło się generalnie bez stresu:) Na całe szczęście sukience, która w piątek okazała się za wielka udało się poprawić gorset i mogłam spokojnie spać.
Sporo przed weselem jeździliśmy, załatwialiśmy, dogrywaliśmy, było odrobinę zamieszania, ale wszystko tak na spokojnie. Jak nie udało się załatwić czegoś w jedną stronę, robiliśmy to w drugą, ja wyluzowałam w kwestii fryzury (która przerosła moje wszelkie oczekiwania, a nieco się bałam, bo nie miałam próbnej, ale wszystko tutaj wyszło genialnie, goście nie mogli się nadziwić, jak ktoś tak misternie uplótł moje włosy), paznokci (ostatecznie tylko zrobiłam manicure hybrydowy i miałam krótkie paznokcie, ale za to nie będą tak zniszczone, jak po tipsach), dekoracji sali (wypożyczyliśmy serca takie dekoracyjne z kwiaciarni i jedynie zamówiliśmy dekorację na nasz stół), a i tak wszystko wyszło w moim odczuciu pięknie! Gościom smakowało jedzenie, wódki nie zabrakło więc wszystko fajnie:) Tylko poprawiny pozostawiły taki niedosyt, bo ludzie podzielili się na grupki, była wielka rotacja gości i jakoś to wszystko się rozjechało. Pod koniec jeszcze pojechałam z Łukaszem (szwagrem  naszym już;p po pierścionek zaręczynowy i odbyły się zaręczyny siostry Wiatraka i wspomnianego 'szwagra':)) Mam nadzieję, że goście nam wybaczą lekkie zamieszanie poprawinowe:)
A wczoraj już powróciliśmy do Szkocji - podróż to po prostu koszmar jakiś... Samolot ok, wylądował o czasie, poszliśmy na lotnisku zjeść obiad, i w sumie od tego momentu się zaczęło. Szliśmy na przystanek, zabrakło nam kilkanaście kroków do niego, a nasz autobus do miasta po prostu nas minął, nawet się nie zatrzymał na przystanku, czas oczekiwania na kolejny to 30 minut i pierwsze spóźnienie 10 minut. Koniec końców dotarliśmy na Bus Station, 8 minut przed autobusem do domu, który miał 45 minut spóźnienia, a w międzyczasie poinformowano nas, że na drodze był wypadek i podróż się wydłuży - trwała ponad 5 godzin i ostatecznie zaliczyliśmy ponad 2,5 godziny opóźnienia. Przypomniała mi się moja pierwsza podróż MegaBusem - taka sama sytuacja, siedzieliśmy osobno, nawet nie można było pospać - głupio tak obcej osobie położyć głowę na ramieniu i otworzyć szeroko gębę;) Za to tym razem powrót do domku był przemiły, bo czekały na nas świeże kwiaty i kartka z życzeniami ślubnymi oraz... zmywarka - to wszystko od właściciela i jego najbliższych!!! Więc ucieszyliśmy się baaaaaardzo i od razu zrobiło się pogodniej:)
Dziś lekkie ogarnianie walizek, pierwsze pranie i małe przemeblowanie:) Książki powędrowały na górę koło biurka, na dole zagościła komoda z sypialni - teraz i sypialnia jest bardziej przestronna i ma to większy sens:) Lubię takie produktywne dni!:) 
A jeśli chodzi o to, czy coś między nami dzięki ślubowi uległo zmianie, to zasadniczo nie, bo mieszkamy razem od wielu lat, ale jednak coś jest 'w powietrzu':) Nie wiem za bardzo, jak to opisać, ale świadomość jest inna, chyba większa odpowiedzialność za drugą osobę, za trwałość relacji i jakoś ma to ręce i nogi w końcu! Ciężko przyzwyczaić się do nowego nazwiska i łapię się na tym, że pierwsze na myśl mi przychodzi wciąż 'moje', ale oczywistym jest, że na to potrzeba czasu! Określenia 'mąż' używam regularnie i jakoś mnie ono kręci, jest takie poważne, a zarazem mnie bawi - ale tak pozytywnie, uwielbiam bowiem mojego męża i jestem dumną żoną!:) Więc polecam szczerze małżeństwo!:)
Jest jeszcze coś, o czym warto wspomnieć a propos Polski, Zielonej Góry i w ogóle fajnych ludzi! Poznałam Panią, która zrobiła tort na nasze wesele - bezapelacyjnie świetna kobieta i bez dwóch zdań warto było wybrać tort od niej - te same pieniądze, a wykonanie i jakość po prostu bez porównania! Używa prawdziwych jaj do pieczenia, wszystko to stare receptury jej babci, a do tego ten artyzm! Jak ja się cieszę, że trafiłam na nią na tym Facebooku i wszystkim polecam torcik.net i Panią Kingę! Zrobi dla Was absolutnie wszystko, co Wam się zamarzy - jeśli będzie miała wystarczająco czasu oczywiście:) Kurde, trzeba wspierać takich artystów i przedsiębiorców! A drugie odkrycie to twojaczekoladka.pl - mają małą kawiarenkę przy Placu Pocztowym, a poza tym wysyłają! Żałuję, że odkryliśmy to miejsce ostatniego dnia pobytu - jest absolutnie genialne, a ciasta w słoikach mnie po prostu zwaliły z nóg! Skąd ludzie mają takie pomysły - ja nie mam, ale wspieram! Więc jak szukacie nowego miejsca na kawę/czekoladę w Zielonej Górze, to ja polecam!:)
Troszkę tego wszystkiego dziś wyszło - ale było dużo zaległości, które trzeba było nadrobić. Postaram się regularnie pisać, bo troszkę może się dziać u nas w najbliższym czasie. Kolejne decyzje zapadły, teraz trzeba zacząć je powoli realizować;) Będę na bieżąco Was informowała o postępach;)
Tymczasem dobrej nocy, ja zbieram się spać, tylko raz jeszcze obejrzę zalążek zdjęć ślubnych od Doroty (mamy jakieś wyjątkowe szczęście do ludzi w ostatni czasie, Dorota to nasz odkrycie fotograficzne, ale też świetna dziewczyna, bardzo dobrze nam się pracowało i spijało Martini;p).
A tak na sam koniec wrzucę jedno foto, a co!

Buziaki na dobranoc dla zaglądających:*
T.


To właśnie małżeństwo robi z młodymi małżonkami;)

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Final Countdown!!! Czyli 10 dni na liczniku:)

Od dziś dokładnie 10 dni zostało do ślubu, czyli ostatnia prosta, a nawet myślę, że z górki na pazurki;) Nie wiem, czy uda mi się znaleźć czas, by napisać coś jeszcze przed naszym Wielkim Dniem bo myślę, że czas w Polsce będzie na maksa intensywny - zostały można powiedzieć same bzdety, ale jest ich trochę więc zakładam, że będziemy mieli co robić przez ten ostatni tydzień.
Już dziś walizki zostały ściągnięte z szafy, nawet kilka rzeczy luzem do mojej powędrowało, jutro będziemy walczyli z resztą. Najważniejszy garnitur, kasa, paszporty w zasadzie, no i my oczywiście:) Szukamy cały czas jakiegoś noclegu w Edynburgu, bo lot mamy o 6 rano, a że wracamy później z Polski do Glasgow nawet nie było opcji zabrania auta. Pod tym względem mieszkanie w Inverness 'nie robi'. Tak więc tylko jutro i pojutrze idziemy do pracy, a w środę tylko szybko po pracy przyjeżdżamy do domu wziąć prysznic, przebrać się, zabrać walizki i pakujemy się do MegaBusa i ruszamy:) Gdyby nie te męczące dojazdy z Inverness za każdym razem byłoby na pewno jeszcze bardziej ekscytująco!
Dziś miałam wolne w pracy - co drugi poniedziałek - i bardzo dobrze, bo nie wiem, czy dałabym radę normalnie egzystować. Wczoraj bowiem dziewczyny urządziły mi wieczór panieński i po tych wszystkich tygodniach na diecie, bez alkoholu niemal mój żołądek strasznie to przeżył... Inne jedzenie, pomieszany alkohol zrobiły rzeźnię mówiąc krótko. Ale i tak było suuuuuuper! Zupełnie się nie spodziewałam, ale dziewczyny zabrały mnie po lunchu do baru, gdzie czekały torby z gadżetami - każda miała swoją imienną torbę z zawartością - moja zawierała nieco inny zestaw, bo był welon i inna szarfa. Były ciasteczka z wróżbami, lizaki, słodycze inne i breloczek do kluczy (mamy teraz takie same;p). Po przygotowaniach siebie nastąpił moment kulminacyjny wizyty w 'Bar One' - zasiadłyśmy do specjalnie przygotowanej części baru i każda z nas po kolei przygotowała wybranego z karty drinka. Był obok pan barman i on robił dokładnie tego samego drinka tłumacząc od razu ile czego, w jakiej kolejności i dlaczego. Fajne doświadczenie i pyyyyyyyszne drinki! Więc różnorodność smaków i typów koktajli była wielka - wszystkiego trzeba było spróbować, a później odchorować;) Ale raz się wychodzi za mąż, raz ma się panieński (choć ja wiem, że będzie i drugi;p) i... raz się żyje!:) Było naprawdę ekstra! I w welonie mi do twarzy;)
Dziś nie dałam rady robić Insanity i leżąc na kanapie z 'dziwnym' żołądkiem miałam wyrzuty sumienia:( Głupie to jak nie wiem i aż się puknęłam w czoło z tej okazji. Jutro jednak koniecznie muszę zrobić trening, bo to pewnie ostatnia szansa przed ślubem... Na pewno zabieram buty do biegania, spodenki, koszulki i mam nadzieję, że chociaż uda się pobiegać nieco - o ile nie zapomniałam, jak to się robi...;) Nie pamiętam, kiedy ostatni raz biegałam w ogóle, ale kilka miesięcy się pewnie uzbierało już. Aż sama jestem ciekawa formy swojej biegowej po Insanity.
Powoli zbieram się spać coby mieć siły na jutrzejszą kuchnię i popołudniowe pakowania, ćwiczenia i inne 'rozrywki':) Nie powiem, stresik lekki się wkrada i w sumie chciałabym mieć już te przygotowania za sobą. Póki co chyba bardziej się ekscytuję malutką Alą - mam nadzieję, że uda nam się choć na chwilę odwiedzić jeszcze przed ślubem Królową rodzinę i poznać najmłodszą królewnę:) 

A póki co dobrej nocy - idę myć zęby i do łóżka marsz!:)
Teresa

P.S. Mała focia ze wczoraj poniżej;)