piątek, 13 września 2013

Jesień przyszła.

Nie wiem kiedy, nie wiem jak, ale mamy prawdziwą jesień w Szkocji. Pogoda, mam wrażenie, zmieniła się po prostu z dnia na dzień i z przyjemnych, dosyć słonecznych dni zrobiło się bardzo chłodno, szaro i chciałoby się wręcz powiedzieć do d*py. Nadchodzi najgorszy okres w roku pod względem pogody, i jak dla mnie zima mogłaby nie istnieć (pomijając śnieg na święta;p). Tutaj jest trochę inaczej, niż w Polsce bo nie ma wyraźnych pór roku - lato, jako takie, kończy się szybko i niepostrzeżenie, jesień to jedna wielka szara porażka, zima aż tak ostra nie jest, ale wciąż bardzo 'brudna', a wiosna też raczej polskiej nie przypomina i płynnie przechodzi w średnie lato. Przynajmniej takie są moje dwuletnie spostrzeżenia, choć lato pokazało w tym roku, że może być ładne (nawet, jeśli krótkie;p). Tęskno mi czasem do polskiej złotej jesieni, choć muszę przyznać, że odkąd zamieszkaliśmy poza miastem udaje się czasem i tutaj obserwować piękne jesienne krajobrazy. Ale nic nie ma szans z pięknym różnobarwnym 'korytarzem' w drodze z Zielonej Góry do Szprotawy! Kurde, zamykam oczy i widzę dokładnie tą drogę, i te piękne kolorowe liście tworzące coś na kształt wspomnianego korytarza. Brakuje mi czasem tej Polski!
Z nowości u nas, to Wiatrak miał we wtorek rozmowę o pracę, czekamy na odpowiedź, a w międzyczasie zaaplikował do dwóch innych i... nawet dostał jedną propozycję z Niemiec. Niczego póki co nie odrzucamy i czekamy na dalszy rozwój sytuacji. Trzymajcie kciuki - na pewno się przydadzą! Ja póki co zostaję w kawiarni, bo dużo zależy od tego, jak potoczą się losy Wiatraka, a jeśli w przyszłym roku mielibyśmy nadal być w Inverness i nie jechać do Australii, to planując dziecko lepiej nie zmieniać pracy ze względu na płatny macierzyński (rząd płaci jakieś 120 funtów miesięcznie tylko, a każdy pracodawca w kontrakcie zaznacza, ile trzeba dla niego przepracować, by móc dostawać regularnie pieniądze od niego więc nie ma sielanki pod tym względem... może to być i nawet 3 lata!!!). Pożyjemy, zobaczymy:)
Wróciliśmy na angielski i to już drugi tydzień za nami. Powiem tyle: lekko nie jest... Czuję, że jest wyższy poziom, jak rok temu i dużo pracy przede mną. Dziś wyszłam z wielką głową, ale nastawiam się bardzo na egzamin w przyszłym roku i mam nadzieję go zdać. Ale nie sądzę, żebym za rok kontynuowała dalej - FCE to póki co mój cel. A później może rok przerwy? Nie mam zamiaru 'doganiać' męża - i tak jest lepszy!;)
Poza tym w listopadzie przed samymi wakacjami będziemy mieli gości w domu!!! Przylatuje Bartek z Joanną oraz... moja Kasiaaaaaaaa!!! Dziś udało się kupić bilety w dobrej cenie - 280 pln w obie strony więc strasznie się cieszę!!! To będzie pierwszy lot dla Kasi, tym lepiej, że leci z kimś, a poza tym bardzo chciałam, żeby nas w końcu odwiedziła i jest to coraz bliższe realizacji:) Może jej się spodoba i będzie nas odwiedzała częściej?:) W każdym razie fajnie będzie spędzić weekend z bliskimi osobami:) Musimy tylko poplanować, co warto im pokazać, gdzie zabrać, poza tym napalimy w kominku, napijemy się cytrynówki i będzie cuuuuuudnie!:) Ktoś jeszcze chętny na odwiedziny?:) Zapraszamy!:)
I tyle na dziś:) Do następnego!:)

Teresa

niedziela, 1 września 2013

Uffffff - tydzień za nami!

Mówię ufffff, bo ciężko zawsze przeżywam pierwszy tydzień po powrocie - zwłaszcza po ponad dwóch tygodniach wolnego, tego całego ślubnego zamieszania i oderwania od rzeczywistości kompletnego! Ale to wszystko już za nami i w końcu odrobina wolnego! Przyznam, że ten sześciodniowy tydzień pracy ciągnął się strasznie, zwłaszcza, że trzy dni chodziłam do pracy przeziębiona (zmiana klimatu, temperatury i funkcjonowania od razu dały o sobie znać...) - leciało z nosa, kichałam jak szalona, a nie powiem, jak denerwujące jest to, kiedy pracuje się przy jedzeniu - ręce myłam co 3 minuty chyba, nie mówiąc o ciągłym odchodzeniu na bok, by wydmuchać nos, czy kichnąć. Tragedia! Ale i to za nami:)
Powoli wracamy do normalnego funkcjonowania - z jedzeniem, ćwiczeniami i stałym rytmem dnia i muszę przyznać, że brakowało mi tego! Przez trzy dni nie byłam w stanie robić ćwiczeń, ale od przyszłego tygodnia ostro bierzemy się za Focus T25 - to tylko 25 minut dziennie, przez 5 dni w tygodniu (plus niedziela stretching i piątek dwa treningi więc w sumie wychodzi na to, że 7 dni w tygodniu trzeba ćwiczyć;p) więc damy radę, a ja nie chcę zmarnować efektów Insanity! Póki co waga teraz pokazuje jedynie 600 gram więcej, niż w najlepszej formie Insanity więc tragedii zupełnej nie ma, ale brzuszek już nie jest taki ładny, jak był - zaledwie 3,5 tygodnia, a widać już, że nie jest tak, jak bezpośrednio po Insanity. Ale nie ma co narzekać, trzeba się brać do roboty:)
Dziś mam jakiś dzień na pisanie! Wysłałam zaległego maila (Wiatrak tylko spojrzał, pokiwał znacząco głową na długość i sapnął ciężko jakoś tak), rekomendacje dla naszego DJa weselnego, na fejsie jakieś zaległości pisaniowe uzupełniłam więc na maksa produktywnie - nie mogłam przy okazji nie wykorzystać tej passy w odniesieniu do bloga;)
Tak na szybko i dosyć oficjalnie uchylę rąbka naszych planów. Bo było wesele, wszystko fajnie, ale jako nowa rodzina musimy teraz snuć dalsze palny na przyszłość. Więc Wiatrak wysłał już parę aplikacji do pracy (szuka pracy etatowej z nadzieją na zdobycie konkretnego doświadczenia i nieco wyższych zarobków), zobaczymy, co z tego wyjdzie, a w między czasie nie odpuszczamy tej Australii jednak:) Jak do końca roku tutaj w Inverness nie znajdzie satysfakcjonującej pracy będziemy myśleć co dalej - a raczej jaki plan uruchamiamy, czyli dokąd wyjeżdżamy. Wciąż będziemy próbowali z Australią w tym czasie, ale jak nas baaaaardzo nie będą chcieli no to zostajemy na Wyspach i myślimy co dalej. Taki mamy plan, a co z niego uda się zrealizować, to już inna kwestia. Oczywiście nie jest to plan czysto teoretyczny i zrobimy wszystko, by go doprowadzić do końca, ale jednak bierzemy pod uwagę, że z Australią może być naprawdę ciężko dlatego jest kopia zapasowa planu. Kciuki się oczywiście przydadzą!;) Kto chce i może - niech trzyma!:)
Życie w małżeństwie wciąż płynie dobrze, mąż szuka mi nawet nowego telefonu, bo nie może zdzierżyć moich narzekań na poczciwego HTCka, ale ja bym chciała na tego telePHONA uzbierać z napiwków - po pierwszym tygodniu muszę przyznać jest fajnie, bo do słoiczka wpadło 36 funtów, mam nadzieję, że trend się utrzyma przez jakiś czas:) Choć lato dobiega końca i może być kiepsko... Ale się zobaczy - w końcu to nie jest nagląca potrzeba, ze starym też można jakoś żyć:) 
Wczoraj Dorotka i Dominik obchodzili piątą rocznicę ślubu - nie wysłałam życzeń co prawda, jakoś mi to w ferworze dnia umknęło i obudziłam się dziś ale Wy wiecie, że Wam życzymy samych najlepszości i dużo miłości:* I żeby Dominik tyle w delegacje nie musiał jeździć!:* Ja tak dobrze pamiętam ten dzień Waszego ślubu! Masakra, że to już 5 lat, ale taka pozytywna oczywiście masakra! Buziaki dla Was Kochani:*

Powoli kończę swoje pisanie, oczy mi się maksymalnie zamykają. Ciężko dziś było  pracy bardzo, padałam zaraz po, ale na szczęście się ogarnęłam, choć teraz już nie mam siły walczyć z zamykającymi się oczami. 48 godzin w tym tygodniu przepracowane - odhaczone i jutro budzik nie dzwoni!!! Śpię do woli, czyli jak znam siebie do 8:45;) 
Paaaaaaa!
TW.