niedziela, 3 listopada 2013

Krótko i na temat

Dziś za dużo nie będzie, ale będzie o tym, że gdyby nie jedno ważne wydarzenie, dla mnie ten październik mógłby po prostu 'wyparować', nie wydarzyć się i był najgorszym miesiącem od dawna (naprawdę dawna)... Uratował go jedynie ostatni jego dzień, gdy Piotrek, nazywany tutaj częściej Wiatrakiem, a osobiście mój mąż, był na interview i dostał pracę, która zapowiada się ciekawie i bardzo go 'kręci' - zaczyna 25 listopada, zaraz po naszym powrocie z wakacji.
A tak poza tym październik okrzyknęłam miesiącem pytań… O celowość, o sens, o sprawiedliwość… Jednego tygodnia dostaliśmy dwie wiadomości, które nas po prostu zwaliły z nóg… Wiadomości, na które nie wiesz, jak zareagować, co powiedzieć, co napisać… Wszystkie słowa wydają się nieadekwatne, milion razy się zastanawisz, zanim jakiegoś użyjesz, a i tak po chwili wydaje się ono bez sensu… bez składu… bez ładu… I choć naprawdę od dawna czuję, że jestem szczęśliwa, to dopiero w obliczu trosk, cierpień i zmartwień ludzi bliskich moja głowa zaczyna o tym myśleć każdego dnia i z każdym kolejnym dniem czuję to jeszcze bardziej! Tak trudno jest sobie w ogóle wyobrazić, w jakim położeniu znajdują się nasi przyjaciele - ludzie w tym samym wieku, do niedawna w niemal identycznej sytuacji, jak my! Jednego dnia świat wywraca im się do góry nogami, powody zupełnie różne, ale jakże trudne i na samą myśl moje oczy się lekko pocą… To jest cholernie przytłaczające. I mnie osobiście bardzo boli i dotyka. Wiem, że białaczka to nie wyrok i wiem, że można poukładać sobie wszystko po stracie dziecka, a jednak tak trudno mi się w tym wszystkim odnaleźć i zaakceptować. Przepraszam za ton tego posta, ale listopad niestety na początku też nigdy nie jest łaskawy. 
Trzeba czasu.

Dobranoc!
T.