niedziela, 29 czerwca 2014

O tym, jak męża w domu nie ma i jak się Polska udała

Dziś na całe szczęście spędzam ostatnie chwile w samotności, bo już jutro późnym wieczorem przylatuje z powrotem mój mąż. Brakowało mi go bardzo zwłaszcza w dwa wieczory, z czego dziś jest drugi, a całą resztę przepracowałam na popołudnia więc tragicznie nie było, ale dziwnie wiedzieć, że nie dołączy w którymś tam momencie do łóżka (jego nowa pasja majsterkowa kładzie go do łóżka ostatnimi czasy o pogańskich porach...). Ale już jutro będę go miała z powrotem (także do zabijania pająków-gigantów, jaki mi się w samotności przydarzył, że aż musiałam zakładać buta bo bałam się ufajdania kapcia:/), niech już wraca, bo naprawdę by się czasem przydał;) Lucky bastard - został w Polszy tydzień dłużej!
Co do samej Polski, to był to jeden z lepszych wyjazdów! Głównym celem tego krótkiego urlopu było moje spotkanie z klasą z podstawówki po 15tu latach, które w moim odczuciu wyszło super! Było nas stałych 8 osób, dwie zdeklarowane nie przyjechały, jedna była dochodząca. Kurde, mimo, że tyle czasu minęło fajnie nam się gadało, bardzo swobodnie i naprawdę jestem szczęśliwcem, bo raz, że miałam super czas w podstawówce, z super ludźmi, to jeszcze teraz udało nam się doprowadzić do tego spotkania i spędziliśmy razem super czas:) Pośmialiśmy się, potańczyliśmy i w efekcie wróciłam do domu (spałam u Babci, która przed wyjściem powiedziała, że długo nie idzie spać, że północ to u niej standard;p) o godzinie 04:45...;) Czułam się jak w podstawówce - kuzyn musiał mi w nocy otworzyć drzwi, a rano Babcia nieśmiało skomentowała, że bardzo późno wróciłam;) 
Zdecydowanie spotkanie pozostawiło we mnie dużo fajnych wspomnień, myślałam o tych wszystkich ludziach długo po nim i nawet teraz łapię się na tym, że lubię oglądać zdjęcia z niego. Szkoda trochę, że nie udało nam się większej grupy zebrać, bo na pewno byłoby jeszcze ciekawiej:) 
No a poza klasowym spotkaniem to standardowo widziałam się z dziewczynami z Maca na piwie - było też dużo śmiechu i spędziliśmy razem super czas! Był też grill rodzinny zaraz po przyjeździe, ale na nim zaniemogłam nieco - cała noc w podróży plus samolot, droga do Zielonej Góry po prostu mnie wypompowały i musiałam się wymiksować z towarzystwa na drzemkę. NA całe szczęście Wiatrak zabawiał towarzystwo dzielnie aż do końca;) Pewnie dałabym radę dłużej i więcej, gdyby nie to, że wujek zrobił ognisko, a wiał cholernie silny wiatr i łzawiły mi oczy, wszystko przesiąknięte tym dymem, no i pogoda kiepska bo zimno:/ Ale zaliczone, odhaczone i z bańki jak to mawiają;)

Poza towarzyskimi atrakcjami, to obcięłam włosy i podarowałam je Fundacji Rak'n'Roll na peruki dla kobiet po chemioterapii. Nosiłam się z tym zamiarem od ślubu w zeszłym roku i cieszę się, że się w końcu udało! Mam poczucie, że zrobiłam coś w słusznej sprawie - nawet jeśli obcięcie samo w sobie pozostawiło niesmak. Napiszę Wam to tutaj, bo w sumie mnie oburzyło coś szczególnie! Otóż dzwoniąc do salonu mówię, że mam długie, gęste i wymagające włosy i proszę o najbardziej doświadczoną fryzjerkę, a tymczasem dostaję jakąś młodą pannę, z tipsami, że mi ledwo włosy umyła, która w międzyczasie mnie zostawia, bo ma kolejną klientkę i wszystko kończy za nią koleżanka. A na sam koniec muszę jeszcze prosić o formularz do przekazania włosów, bo w innym wypadku jeszcze być może byłyby Panie szanowne gotowe je sprzedać (w międzyczasie właśnie napisałam do nich o swoich odczuciach z wizyty - grzecznie, ale dosadnie...). Nie tak to powinno wyglądać, niesmak do miejsca zostaje... Cięcie, jak cięcie - włosy na szczęście odrastają;)

No i jeszcze jest jeden aspekt tego wyjazdu, a raczej bardziej powrotu, bo z powodu późniejszego lotu Ryanaira nie zdążyliśmy na autobus powrotny w poniedziałek i musieliśmy zostać w Edynburgu na noc i tu z pomocą przyszła nam moja koleżanka ze studiów - Jowita, z którą nie widziałam się tych pięć lat, tyle co na fejsie poklikałyśmy od czasu do czasu, jak odkryłyśmy, że obie w Szkocji jesteśmy. Nawet nie tyle Jowita, co jej chłopak Marcin nas odebrał z lotniska - pierwszy raz go na oczy widziałam, trochę się bałam, ale nie było wyjścia. I się okazało, że dobrze, że czasem 'nie ma wyjścia', bo Marcin okazał się super gościem, gadaliśmy non stop i było naprawdę bardzo fajnie! Rano zanim poszliśmy na MegaBusa, wstała jeszcze Jowita więc i z nią zamieniliśmy kilka słów i koniecznie musimy się do Edynburga razem wybrać, bardzo bym chciała, by Wiatrak ich poznał! Świat jest w sumie pełny dobrych ludzi, wartościowych ludzi!

A tak jeszcze na fali Polski, to podjęłam decyzję, że w przyszłym roku wakacje spędzimy w większości tam. Brakuje mi osobistego kontaktu z tymi wszystkimi ludźmi, co od czasu do czasu popiszą na fejsie, czy na maila... Raz na kilka lat trzeba osobiście złapać kontakt, pójść na kawę, czy spacer. Ja mam jeszcze cichą nadzieję, że może po Kilimandżaro uda mi się na chwilę zajechać do Polski - skoro i tak będę bezrobotna, to może warto sobie zrobić tą przyjemność?;) A tak poważnie, to może do tego czasu Dorotka po przeszczepie będzie już mogła przyjmować jakichś gości, bo mnie już nosi, że tyle Jej nie widziałam - ostatnio wzięli Ją do szpitala w poniedziałek, a my w czwartek przylecieliśmy - 3-4 dni się 'spóźniłam', jak mi napisała w poniedziałek, że właśnie Ją Dominik odstawił do szpitala, to aż się z tej złości popłakałam... Taką miałam nadzieję... A wczoraj mi pisała, że bez sensu leży teraz w tym szpitalu, spokojnie mogła przyjść jutro... Ehs - ale co zrobić? No nic za bardzo nie można... 

Póki co tyle. Aaaaaa - kupiłam orzechy do prania, jutro Wiatrak przywozi i będziemy testowali! Do tej pory sprawdziłam domowy oczyszczacz rur - 4-5 łyżek sody i pół szklanki octu - działa!!! Nic nie śmierdzi, działa szybko więc jedna rzecz wypada z szafki z chemią;) Jak wytestuje orzechy, to dam znać;)

Dobrej nocy! Ja coś czuję, że mnie jakieś dziadostwo bierze - dwa dni wolnego i organizm wie, kiedy może... Gardło drapie cały dzień, kaszel, muszę coś na noc wziąć, bo we wtorek pierwsze szczepienie przed Kilimandżaro i muszę być zdrowa:) Całuski, cukiereczki, ciasteczka <3