sobota, 8 marca 2014

Marzec?!

Tak sobie dziś uświadomiłam, że trochę mnie tu  nie było, chłopaki (czytaj Wiatrak i Władek - brat) zaczęli wciągać film, ja o tej porze nie znajduje tyle mocy, by przez następne dwie godziny w pozycji siedzącej oglądać cokolwiek - choćby nie wiem, jaki superastyczny był film, nie ma bata, żebym go mogła wciągnąć.
Grubo ponad miesiąc minął od mojego ostatniego posta, ale nie myślcie, że próżnowałam. Zaszła w tym czasie znacząca zmiana w naszym życiu, bo zmieniłam pracę. Wszystko działo się bardzo szybko i od momentu powzięcia informacji, że jest oferta całkiem niezłej pracy do dostania jej minęły trzy dni więc akcja mega szybka. I tak oto nie pracuję więcej w kawiarni, a w posh hotelu, najlepszym chyba w Inverness, w recepcji. Właśnie minęły mi tam dwa tygodnie i nie powiem, żeby to były łatwe tygodnie:( Wciąż dużo się dzieje i trzeba ogarniać naprawdę ogrom rzeczy naraz… Po pierwszym dniu myślałam, że nie wrócę tam więcej… Cóż mogę więcej powiedzieć: daję sobie miesiąc na oswojenie się ze wszystkim i po miesiącu zobaczymy, co dalej. Kasa wcale rewelacyjna jak na razie nie jest, tyle, że mam 40 godzin i nawet gdy mam angielski nie tracę połowy dnia, jak to było wcześniej, bo po prostu zaczynam pracę na późnej zmianie i przez to zarabiam więcej. Super jest to, że nie cuchnę cebulą po pracy, mogę mieć pomalowane paznokcie i jednak mam styczność z zupełnie innym językiem - to jest naprawdę bardzo fajne i myślę, że jest to pewien progres. Ale są też minusy - dojazdy, które mnie momentami doprowadzają do łez, kiedy stoję przy drodze czekając na autobus, on się spóźnia, a później jeszcze nie zatrzymuje się w wyznaczonym miejscu tylko 50m dalej i muszę w deszczu biec żeby wsiąść (a jeszcze kierowca okazuje się chamem i gburem…)… Albo brak napiwków… Albo jednego dnia kończę o 23.30, a następnego dnia zaczynam o 7 rano… Ale czuję, że muszę to oswoić w sobie i że przyniesie to wymierne korzyści. Zawsze to łatwiej dostać inną pracę bo hotelu tej klasy, niż po kawiarni. Brakuje mi oczywiście nieco tego miejsca, ludzi i nie zostawiłam Leakey'sa dlatego, że działa mi się tam krzywda, ale właściciel - Charles planował zmiany, miałyśmy mieć godziny obcięte do 35 (i jeszcze 4 które traciłam na angielski każdego tygodnia…), no a poza tym momentami taka stagnacja, koszmarna rutyna… Więc oto i są zmiany - niełatwe, ale potrzebne i obok strachu i braku pewności siebie w tej nowej roli czuję, że to była słuszna decyzja. A czas to zweryfikuje.
Z nowości ostatniego miesiąca, to od 5 lutego mieszka z nami mój brat:) I wciąż poszukuje pracy. Nie chcemy go wypychać do totalnie byle czego (czytaj fish factory czy selekcja marchewek) i nie chcemy go cisnąć bardzo, bo sami pamiętamy, jak było ciężko na początku. Chodzi na angielski dwa razy w tygodniu, oswaja się z językiem i czekamy na odpowiedzi z dwóch miejsc - fast foodów;) Liczę, że uda mu się coś znaleźć, bo widzę, że już zaczyna się nieco podłamywać. Ale nie ma sensu zrezygnować teraz, poddawać, bo ja wiem, że wkrótce mu się uda coś dostać. Póki co sobie tak we trójkę tutaj koegzystujemy:) Ale jak tylko Władkowi uda się złapać jakieś 30 godzin pracy mamy dla niego już pokój do wynajęcia więc i on odetchnie od materaca, a i nam wszystko wróci do normy - normy:)
W związku z tym, że te dojazdy na drugą zmianę stają się po prostu okropnie męczące, deszcz pada niemal codziennie, a ja jeszcze po autobusie muszę 10 minut iść do hotelu, przymierzamy się do wynajęcia czegoś w mieście. Już w środę mamy umówione oglądanie jednego mieszkania - okolica nie jest najlepsza, ale jeśli nie chcemy ponosić olbrzymich kosztów, to niestety nie możemy szukać niczego w posh-rejonach. A to mieszkanie wygląda ok i nie powinno nas kosztować więcej, niż to teraz - tyle, że w mieście, bez ogrodu i grilla latem, ale za to z łatwiejszym dostępem do wszystkiego. Pójdziemy, obejrzymy - jest wolne od 27.04 dopiero więc byłoby idealnie czasowo zgrane wszystko. Ale się nie napalam póki co, bo nie lubię później rozczarowania.
Przez tą zmianę pracy trochę zaniedbaliśmy dalsze przygotowania do Kilimandżaro, ale Wiatrak musi w wolnej chwili pozałatwiać to, co ma zlecone i będziemy już przynajmniej znali termin. Muszę bowiem złożyć podanie o urlop w pracy więc termin będzie już wiążący i będziemy wiedzieli na czym stoimy. Ja planuję spotkać się z lekarzem rodzinnym w kwestii szczepionek w następnym tygodniu więc i to powinniśmy wkrótce ogarnąć. Więc małymi kroczkami ufam, że uda nam się ogarnąć sporo w tym miesiącu i zostanie tylko oszczędzanie i testowanie sprzętu;) 
A tak poza tym przymierzamy się do kupna biletów na czerwiec - masakra, to będzie 9 miesięcy od ostatniej wizyty w Polsce! Stęskniłam się trochę, ale muszę powiedzieć, że bardzo się ta tęsknota zmienia z czasem. Jest łatwiejsza do zniesienia mam wrażenie. Nie myślę już na okrągło o tym, że coś się w Polsce dzieje, a nas to omija. Jedyne, co mnie smuci i boli to to, że od tego października bardzo bym chciała zobaczyć moją Dorotkę… Ale niestety musimy czekać do czerwca… Mam nadzieję, że do tego czasu uda się znaleźć dawcę dla Misza i że będzie już tylko lepiej…:) Jak macie możliwość Kochani czytający, to zgłaszajcie się, wysyłajcie koperty z pałeczkami z wymazami i zwiększcie szanse Dorotki i reszty chorujących na znalezienie bliźniaka genetycznego do przeszczepu szpiku - plisssssssssssssss!
I chyba na tyle póki co. Smuci mnie jeszcze fakt, że moja Monia opuściła Zieloną Górę:( Boję się, że nie będzie już tak, jak kiedyś… Oby udało nam się spotkać w czerwcu! Monia, jak jeszcze tu zaglądasz, to wiedz, że Zielona Góra bez Ciebie nie będzie już taka sama!!!:*

A teraz to już koniec naprawdę:) Ciekawe, ile teraz zajmie mi spłodzenie kolejnego posta;) A póki co dobrej nocy i trzymajcie kciuki, żeby w pracy było tylko lepiej:)

Teresa