wtorek, 31 grudnia 2013

Grudzień nas zastał:)

Mój urlop nie trwał aż tak długo, jak z bloga by wynikać mogło, ale mentalnie mi się przeciągnął…:) Strasznie nie chciało się wracać do tej rutyny, do szarości szkockiej i do myśli, że następny urlop dopiero po 11 czerwca (głupio liczony od dnia, kiedy zaczęłam pracę, a nie od początku roku)… Jakby nie patrzeć to jeszcze pół roku! W międzyczasie będziemy mieli razem wolne 1-5 stycznia i może uda się gdzieś na kilka dni lokalnie pojechać więc jest 'not that bad';) Pojedziemy gdzieś na koniec Szkocji może, a może polecimy gdzieś po taniości, albo zaczniemy przygotowywać się do tego Kilimandżaro na poważnie, w prawdziwych górach;) Możliwości jest wiele. Wiele jest możliwości. Tylko trochę już tęskno za Polską.
Co do zaległości. Urlop udał nam się super! Pogoda dopisywała, choć nie było upalnie. Ale w zupełności wystarczyło, porównując do szaro burej Szkocji w listopadzie, to było po prostu cudnie! Kilka dni słońce bawiło się z nami, jak chciało, na chwilę się pojawiając, na trzy razy tyle znikając na chmurami, ale i tak udało się nieco złapać tych promieni:) Woda była nieco za zimna dla mnie więc trochę wstyd się przyznać, ale gdyby nie nurkowanie, to bym pewnie nawet nie zanurzyła nóg powyżej kolan…;) Wiem, wiem, siara na maksa, ale mam swoje zasady, a woda poniżej 22 stopni mniej więcej nie nadaje się do kąpania:)
Sama wyspa malutka bardzo - łatwo udało nam się ją objechać wzdłuż i prawie wszerz w dwa dni (no, pomiędzy śniadaniami, a kolacjami w dwa kolejne dni) i dostarczała pięknych widoków: z jednej strony wulkaniczne krajobrazy, ciemne, masywne góry, a drugiej piękne piaszczyste plaże, z cudną turkusową wodą i drobnym, delikatnym piaskiem. Ma swój klimat, bez dwóch zdań, ale dla ludzi szukających masy rozrywek nie jest idealnym miejscem. Dla nas fajnie, bo chcieliśmy odpocząć, co chcieliśmy zrobić, to zrobiliśmy (czytaj: nurkowanie) więc bardzo nam się podobało:) A towarzystwo do tego wszystkiego mieliśmy super, także reasumując wyjazd uznajemy za udany:) No, i udało się w końcu zmobilizować i zrobić nurkowy certyfikat:) Jeszcze jeden wyjazd i miejmy nadzieję zrobimy Open Water i sami będziemy mogli nurkować, co jest tańsze i nie trzeba po raz kolejny przechodzić tych ćwiczeń w basenie;) To zabawne, ale ja zawsze okropnie bałam się dużej, głębokiej wody i po raz pierwszy ever czerpałam z tego nurkowania przyjemność, a o rozpierającej dumie, że dałam radę to już nie wspomnę!:) Ehs, fajnie było:)
Wakacje wakacjami, ale trzeba było wrócić do rzeczywistości. Dla Piotrka oznaczało to nawet więcej, bo w niedzielę wróciliśmy z wakacji, a w poniedziałek poszedł pierwszy raz do nowej pracy. W końcu robi to, co lubi, co sprawia mu frajdę i ma możliwość więcej używać angielskiego. Ale to jeszcze nic - on naprawdę wraca z pracy zadowolony, mam wrażenie, że codziennie na takiej 'podjarce';) Może to dlatego, że to początki, ale i tak mnie to cieszy, a czasem nawet bawi;) Tylko codziennie wieczorem pytanie 'A w co się jutro ubieram?' mnie nieco rujnuje, ale i to jakoś da się przeżyć;) Bo prawda jest taka, że teraz musi się 'jakoś' prezentować, tu już nie sprawdza się zasada, że ileś dni z rzędu może nosić te same spodnie, bo przecież jeszcze nie są brudne;)
No i tak to u nas jest, w dużym skrócie:) Ten post jest nieco zaległy, napisany nieco wcześniej, ale zdecydowałam się go wrzucić - dużo w ciągu ostatnich dni się działo, mieliśmy gości przez święta, ale to już zasługuje na nowy wpis:) Póki co Kochani, dużo zdrówka dla Was w tym Nowym Roku, radości z rzeczy małych, miłości i spełnienia - wszystkiego i we wszystkim, niechaj ten rok będzie dla Was łaskawy!

niedziela, 3 listopada 2013

Krótko i na temat

Dziś za dużo nie będzie, ale będzie o tym, że gdyby nie jedno ważne wydarzenie, dla mnie ten październik mógłby po prostu 'wyparować', nie wydarzyć się i był najgorszym miesiącem od dawna (naprawdę dawna)... Uratował go jedynie ostatni jego dzień, gdy Piotrek, nazywany tutaj częściej Wiatrakiem, a osobiście mój mąż, był na interview i dostał pracę, która zapowiada się ciekawie i bardzo go 'kręci' - zaczyna 25 listopada, zaraz po naszym powrocie z wakacji.
A tak poza tym październik okrzyknęłam miesiącem pytań… O celowość, o sens, o sprawiedliwość… Jednego tygodnia dostaliśmy dwie wiadomości, które nas po prostu zwaliły z nóg… Wiadomości, na które nie wiesz, jak zareagować, co powiedzieć, co napisać… Wszystkie słowa wydają się nieadekwatne, milion razy się zastanawisz, zanim jakiegoś użyjesz, a i tak po chwili wydaje się ono bez sensu… bez składu… bez ładu… I choć naprawdę od dawna czuję, że jestem szczęśliwa, to dopiero w obliczu trosk, cierpień i zmartwień ludzi bliskich moja głowa zaczyna o tym myśleć każdego dnia i z każdym kolejnym dniem czuję to jeszcze bardziej! Tak trudno jest sobie w ogóle wyobrazić, w jakim położeniu znajdują się nasi przyjaciele - ludzie w tym samym wieku, do niedawna w niemal identycznej sytuacji, jak my! Jednego dnia świat wywraca im się do góry nogami, powody zupełnie różne, ale jakże trudne i na samą myśl moje oczy się lekko pocą… To jest cholernie przytłaczające. I mnie osobiście bardzo boli i dotyka. Wiem, że białaczka to nie wyrok i wiem, że można poukładać sobie wszystko po stracie dziecka, a jednak tak trudno mi się w tym wszystkim odnaleźć i zaakceptować. Przepraszam za ton tego posta, ale listopad niestety na początku też nigdy nie jest łaskawy. 
Trzeba czasu.

Dobranoc!
T. 

piątek, 13 września 2013

Jesień przyszła.

Nie wiem kiedy, nie wiem jak, ale mamy prawdziwą jesień w Szkocji. Pogoda, mam wrażenie, zmieniła się po prostu z dnia na dzień i z przyjemnych, dosyć słonecznych dni zrobiło się bardzo chłodno, szaro i chciałoby się wręcz powiedzieć do d*py. Nadchodzi najgorszy okres w roku pod względem pogody, i jak dla mnie zima mogłaby nie istnieć (pomijając śnieg na święta;p). Tutaj jest trochę inaczej, niż w Polsce bo nie ma wyraźnych pór roku - lato, jako takie, kończy się szybko i niepostrzeżenie, jesień to jedna wielka szara porażka, zima aż tak ostra nie jest, ale wciąż bardzo 'brudna', a wiosna też raczej polskiej nie przypomina i płynnie przechodzi w średnie lato. Przynajmniej takie są moje dwuletnie spostrzeżenia, choć lato pokazało w tym roku, że może być ładne (nawet, jeśli krótkie;p). Tęskno mi czasem do polskiej złotej jesieni, choć muszę przyznać, że odkąd zamieszkaliśmy poza miastem udaje się czasem i tutaj obserwować piękne jesienne krajobrazy. Ale nic nie ma szans z pięknym różnobarwnym 'korytarzem' w drodze z Zielonej Góry do Szprotawy! Kurde, zamykam oczy i widzę dokładnie tą drogę, i te piękne kolorowe liście tworzące coś na kształt wspomnianego korytarza. Brakuje mi czasem tej Polski!
Z nowości u nas, to Wiatrak miał we wtorek rozmowę o pracę, czekamy na odpowiedź, a w międzyczasie zaaplikował do dwóch innych i... nawet dostał jedną propozycję z Niemiec. Niczego póki co nie odrzucamy i czekamy na dalszy rozwój sytuacji. Trzymajcie kciuki - na pewno się przydadzą! Ja póki co zostaję w kawiarni, bo dużo zależy od tego, jak potoczą się losy Wiatraka, a jeśli w przyszłym roku mielibyśmy nadal być w Inverness i nie jechać do Australii, to planując dziecko lepiej nie zmieniać pracy ze względu na płatny macierzyński (rząd płaci jakieś 120 funtów miesięcznie tylko, a każdy pracodawca w kontrakcie zaznacza, ile trzeba dla niego przepracować, by móc dostawać regularnie pieniądze od niego więc nie ma sielanki pod tym względem... może to być i nawet 3 lata!!!). Pożyjemy, zobaczymy:)
Wróciliśmy na angielski i to już drugi tydzień za nami. Powiem tyle: lekko nie jest... Czuję, że jest wyższy poziom, jak rok temu i dużo pracy przede mną. Dziś wyszłam z wielką głową, ale nastawiam się bardzo na egzamin w przyszłym roku i mam nadzieję go zdać. Ale nie sądzę, żebym za rok kontynuowała dalej - FCE to póki co mój cel. A później może rok przerwy? Nie mam zamiaru 'doganiać' męża - i tak jest lepszy!;)
Poza tym w listopadzie przed samymi wakacjami będziemy mieli gości w domu!!! Przylatuje Bartek z Joanną oraz... moja Kasiaaaaaaaa!!! Dziś udało się kupić bilety w dobrej cenie - 280 pln w obie strony więc strasznie się cieszę!!! To będzie pierwszy lot dla Kasi, tym lepiej, że leci z kimś, a poza tym bardzo chciałam, żeby nas w końcu odwiedziła i jest to coraz bliższe realizacji:) Może jej się spodoba i będzie nas odwiedzała częściej?:) W każdym razie fajnie będzie spędzić weekend z bliskimi osobami:) Musimy tylko poplanować, co warto im pokazać, gdzie zabrać, poza tym napalimy w kominku, napijemy się cytrynówki i będzie cuuuuuudnie!:) Ktoś jeszcze chętny na odwiedziny?:) Zapraszamy!:)
I tyle na dziś:) Do następnego!:)

Teresa

niedziela, 1 września 2013

Uffffff - tydzień za nami!

Mówię ufffff, bo ciężko zawsze przeżywam pierwszy tydzień po powrocie - zwłaszcza po ponad dwóch tygodniach wolnego, tego całego ślubnego zamieszania i oderwania od rzeczywistości kompletnego! Ale to wszystko już za nami i w końcu odrobina wolnego! Przyznam, że ten sześciodniowy tydzień pracy ciągnął się strasznie, zwłaszcza, że trzy dni chodziłam do pracy przeziębiona (zmiana klimatu, temperatury i funkcjonowania od razu dały o sobie znać...) - leciało z nosa, kichałam jak szalona, a nie powiem, jak denerwujące jest to, kiedy pracuje się przy jedzeniu - ręce myłam co 3 minuty chyba, nie mówiąc o ciągłym odchodzeniu na bok, by wydmuchać nos, czy kichnąć. Tragedia! Ale i to za nami:)
Powoli wracamy do normalnego funkcjonowania - z jedzeniem, ćwiczeniami i stałym rytmem dnia i muszę przyznać, że brakowało mi tego! Przez trzy dni nie byłam w stanie robić ćwiczeń, ale od przyszłego tygodnia ostro bierzemy się za Focus T25 - to tylko 25 minut dziennie, przez 5 dni w tygodniu (plus niedziela stretching i piątek dwa treningi więc w sumie wychodzi na to, że 7 dni w tygodniu trzeba ćwiczyć;p) więc damy radę, a ja nie chcę zmarnować efektów Insanity! Póki co waga teraz pokazuje jedynie 600 gram więcej, niż w najlepszej formie Insanity więc tragedii zupełnej nie ma, ale brzuszek już nie jest taki ładny, jak był - zaledwie 3,5 tygodnia, a widać już, że nie jest tak, jak bezpośrednio po Insanity. Ale nie ma co narzekać, trzeba się brać do roboty:)
Dziś mam jakiś dzień na pisanie! Wysłałam zaległego maila (Wiatrak tylko spojrzał, pokiwał znacząco głową na długość i sapnął ciężko jakoś tak), rekomendacje dla naszego DJa weselnego, na fejsie jakieś zaległości pisaniowe uzupełniłam więc na maksa produktywnie - nie mogłam przy okazji nie wykorzystać tej passy w odniesieniu do bloga;)
Tak na szybko i dosyć oficjalnie uchylę rąbka naszych planów. Bo było wesele, wszystko fajnie, ale jako nowa rodzina musimy teraz snuć dalsze palny na przyszłość. Więc Wiatrak wysłał już parę aplikacji do pracy (szuka pracy etatowej z nadzieją na zdobycie konkretnego doświadczenia i nieco wyższych zarobków), zobaczymy, co z tego wyjdzie, a w między czasie nie odpuszczamy tej Australii jednak:) Jak do końca roku tutaj w Inverness nie znajdzie satysfakcjonującej pracy będziemy myśleć co dalej - a raczej jaki plan uruchamiamy, czyli dokąd wyjeżdżamy. Wciąż będziemy próbowali z Australią w tym czasie, ale jak nas baaaaardzo nie będą chcieli no to zostajemy na Wyspach i myślimy co dalej. Taki mamy plan, a co z niego uda się zrealizować, to już inna kwestia. Oczywiście nie jest to plan czysto teoretyczny i zrobimy wszystko, by go doprowadzić do końca, ale jednak bierzemy pod uwagę, że z Australią może być naprawdę ciężko dlatego jest kopia zapasowa planu. Kciuki się oczywiście przydadzą!;) Kto chce i może - niech trzyma!:)
Życie w małżeństwie wciąż płynie dobrze, mąż szuka mi nawet nowego telefonu, bo nie może zdzierżyć moich narzekań na poczciwego HTCka, ale ja bym chciała na tego telePHONA uzbierać z napiwków - po pierwszym tygodniu muszę przyznać jest fajnie, bo do słoiczka wpadło 36 funtów, mam nadzieję, że trend się utrzyma przez jakiś czas:) Choć lato dobiega końca i może być kiepsko... Ale się zobaczy - w końcu to nie jest nagląca potrzeba, ze starym też można jakoś żyć:) 
Wczoraj Dorotka i Dominik obchodzili piątą rocznicę ślubu - nie wysłałam życzeń co prawda, jakoś mi to w ferworze dnia umknęło i obudziłam się dziś ale Wy wiecie, że Wam życzymy samych najlepszości i dużo miłości:* I żeby Dominik tyle w delegacje nie musiał jeździć!:* Ja tak dobrze pamiętam ten dzień Waszego ślubu! Masakra, że to już 5 lat, ale taka pozytywna oczywiście masakra! Buziaki dla Was Kochani:*

Powoli kończę swoje pisanie, oczy mi się maksymalnie zamykają. Ciężko dziś było  pracy bardzo, padałam zaraz po, ale na szczęście się ogarnęłam, choć teraz już nie mam siły walczyć z zamykającymi się oczami. 48 godzin w tym tygodniu przepracowane - odhaczone i jutro budzik nie dzwoni!!! Śpię do woli, czyli jak znam siebie do 8:45;) 
Paaaaaaa!
TW.

niedziela, 25 sierpnia 2013

Mr & Mrs Wiatrowscy

I tym oto tytułem posta wracam na bloga pod zmienionym nazwiskiem! Ostatnim razem było 10 dni "do", dziś już jest 9 dni "po":) Tak, jak zakładałam, tydzień przed weselem był dosyć intensywny, ale bez nerwów i stresu, co bardzo mnie cieszy! Wszystko bowiem udało się pięknie, było mnóstwo radości, poruszenia oraz cały wachlarz innych emocji, ale obeszło się generalnie bez stresu:) Na całe szczęście sukience, która w piątek okazała się za wielka udało się poprawić gorset i mogłam spokojnie spać.
Sporo przed weselem jeździliśmy, załatwialiśmy, dogrywaliśmy, było odrobinę zamieszania, ale wszystko tak na spokojnie. Jak nie udało się załatwić czegoś w jedną stronę, robiliśmy to w drugą, ja wyluzowałam w kwestii fryzury (która przerosła moje wszelkie oczekiwania, a nieco się bałam, bo nie miałam próbnej, ale wszystko tutaj wyszło genialnie, goście nie mogli się nadziwić, jak ktoś tak misternie uplótł moje włosy), paznokci (ostatecznie tylko zrobiłam manicure hybrydowy i miałam krótkie paznokcie, ale za to nie będą tak zniszczone, jak po tipsach), dekoracji sali (wypożyczyliśmy serca takie dekoracyjne z kwiaciarni i jedynie zamówiliśmy dekorację na nasz stół), a i tak wszystko wyszło w moim odczuciu pięknie! Gościom smakowało jedzenie, wódki nie zabrakło więc wszystko fajnie:) Tylko poprawiny pozostawiły taki niedosyt, bo ludzie podzielili się na grupki, była wielka rotacja gości i jakoś to wszystko się rozjechało. Pod koniec jeszcze pojechałam z Łukaszem (szwagrem  naszym już;p po pierścionek zaręczynowy i odbyły się zaręczyny siostry Wiatraka i wspomnianego 'szwagra':)) Mam nadzieję, że goście nam wybaczą lekkie zamieszanie poprawinowe:)
A wczoraj już powróciliśmy do Szkocji - podróż to po prostu koszmar jakiś... Samolot ok, wylądował o czasie, poszliśmy na lotnisku zjeść obiad, i w sumie od tego momentu się zaczęło. Szliśmy na przystanek, zabrakło nam kilkanaście kroków do niego, a nasz autobus do miasta po prostu nas minął, nawet się nie zatrzymał na przystanku, czas oczekiwania na kolejny to 30 minut i pierwsze spóźnienie 10 minut. Koniec końców dotarliśmy na Bus Station, 8 minut przed autobusem do domu, który miał 45 minut spóźnienia, a w międzyczasie poinformowano nas, że na drodze był wypadek i podróż się wydłuży - trwała ponad 5 godzin i ostatecznie zaliczyliśmy ponad 2,5 godziny opóźnienia. Przypomniała mi się moja pierwsza podróż MegaBusem - taka sama sytuacja, siedzieliśmy osobno, nawet nie można było pospać - głupio tak obcej osobie położyć głowę na ramieniu i otworzyć szeroko gębę;) Za to tym razem powrót do domku był przemiły, bo czekały na nas świeże kwiaty i kartka z życzeniami ślubnymi oraz... zmywarka - to wszystko od właściciela i jego najbliższych!!! Więc ucieszyliśmy się baaaaaardzo i od razu zrobiło się pogodniej:)
Dziś lekkie ogarnianie walizek, pierwsze pranie i małe przemeblowanie:) Książki powędrowały na górę koło biurka, na dole zagościła komoda z sypialni - teraz i sypialnia jest bardziej przestronna i ma to większy sens:) Lubię takie produktywne dni!:) 
A jeśli chodzi o to, czy coś między nami dzięki ślubowi uległo zmianie, to zasadniczo nie, bo mieszkamy razem od wielu lat, ale jednak coś jest 'w powietrzu':) Nie wiem za bardzo, jak to opisać, ale świadomość jest inna, chyba większa odpowiedzialność za drugą osobę, za trwałość relacji i jakoś ma to ręce i nogi w końcu! Ciężko przyzwyczaić się do nowego nazwiska i łapię się na tym, że pierwsze na myśl mi przychodzi wciąż 'moje', ale oczywistym jest, że na to potrzeba czasu! Określenia 'mąż' używam regularnie i jakoś mnie ono kręci, jest takie poważne, a zarazem mnie bawi - ale tak pozytywnie, uwielbiam bowiem mojego męża i jestem dumną żoną!:) Więc polecam szczerze małżeństwo!:)
Jest jeszcze coś, o czym warto wspomnieć a propos Polski, Zielonej Góry i w ogóle fajnych ludzi! Poznałam Panią, która zrobiła tort na nasze wesele - bezapelacyjnie świetna kobieta i bez dwóch zdań warto było wybrać tort od niej - te same pieniądze, a wykonanie i jakość po prostu bez porównania! Używa prawdziwych jaj do pieczenia, wszystko to stare receptury jej babci, a do tego ten artyzm! Jak ja się cieszę, że trafiłam na nią na tym Facebooku i wszystkim polecam torcik.net i Panią Kingę! Zrobi dla Was absolutnie wszystko, co Wam się zamarzy - jeśli będzie miała wystarczająco czasu oczywiście:) Kurde, trzeba wspierać takich artystów i przedsiębiorców! A drugie odkrycie to twojaczekoladka.pl - mają małą kawiarenkę przy Placu Pocztowym, a poza tym wysyłają! Żałuję, że odkryliśmy to miejsce ostatniego dnia pobytu - jest absolutnie genialne, a ciasta w słoikach mnie po prostu zwaliły z nóg! Skąd ludzie mają takie pomysły - ja nie mam, ale wspieram! Więc jak szukacie nowego miejsca na kawę/czekoladę w Zielonej Górze, to ja polecam!:)
Troszkę tego wszystkiego dziś wyszło - ale było dużo zaległości, które trzeba było nadrobić. Postaram się regularnie pisać, bo troszkę może się dziać u nas w najbliższym czasie. Kolejne decyzje zapadły, teraz trzeba zacząć je powoli realizować;) Będę na bieżąco Was informowała o postępach;)
Tymczasem dobrej nocy, ja zbieram się spać, tylko raz jeszcze obejrzę zalążek zdjęć ślubnych od Doroty (mamy jakieś wyjątkowe szczęście do ludzi w ostatni czasie, Dorota to nasz odkrycie fotograficzne, ale też świetna dziewczyna, bardzo dobrze nam się pracowało i spijało Martini;p).
A tak na sam koniec wrzucę jedno foto, a co!

Buziaki na dobranoc dla zaglądających:*
T.


To właśnie małżeństwo robi z młodymi małżonkami;)

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Final Countdown!!! Czyli 10 dni na liczniku:)

Od dziś dokładnie 10 dni zostało do ślubu, czyli ostatnia prosta, a nawet myślę, że z górki na pazurki;) Nie wiem, czy uda mi się znaleźć czas, by napisać coś jeszcze przed naszym Wielkim Dniem bo myślę, że czas w Polsce będzie na maksa intensywny - zostały można powiedzieć same bzdety, ale jest ich trochę więc zakładam, że będziemy mieli co robić przez ten ostatni tydzień.
Już dziś walizki zostały ściągnięte z szafy, nawet kilka rzeczy luzem do mojej powędrowało, jutro będziemy walczyli z resztą. Najważniejszy garnitur, kasa, paszporty w zasadzie, no i my oczywiście:) Szukamy cały czas jakiegoś noclegu w Edynburgu, bo lot mamy o 6 rano, a że wracamy później z Polski do Glasgow nawet nie było opcji zabrania auta. Pod tym względem mieszkanie w Inverness 'nie robi'. Tak więc tylko jutro i pojutrze idziemy do pracy, a w środę tylko szybko po pracy przyjeżdżamy do domu wziąć prysznic, przebrać się, zabrać walizki i pakujemy się do MegaBusa i ruszamy:) Gdyby nie te męczące dojazdy z Inverness za każdym razem byłoby na pewno jeszcze bardziej ekscytująco!
Dziś miałam wolne w pracy - co drugi poniedziałek - i bardzo dobrze, bo nie wiem, czy dałabym radę normalnie egzystować. Wczoraj bowiem dziewczyny urządziły mi wieczór panieński i po tych wszystkich tygodniach na diecie, bez alkoholu niemal mój żołądek strasznie to przeżył... Inne jedzenie, pomieszany alkohol zrobiły rzeźnię mówiąc krótko. Ale i tak było suuuuuuper! Zupełnie się nie spodziewałam, ale dziewczyny zabrały mnie po lunchu do baru, gdzie czekały torby z gadżetami - każda miała swoją imienną torbę z zawartością - moja zawierała nieco inny zestaw, bo był welon i inna szarfa. Były ciasteczka z wróżbami, lizaki, słodycze inne i breloczek do kluczy (mamy teraz takie same;p). Po przygotowaniach siebie nastąpił moment kulminacyjny wizyty w 'Bar One' - zasiadłyśmy do specjalnie przygotowanej części baru i każda z nas po kolei przygotowała wybranego z karty drinka. Był obok pan barman i on robił dokładnie tego samego drinka tłumacząc od razu ile czego, w jakiej kolejności i dlaczego. Fajne doświadczenie i pyyyyyyyszne drinki! Więc różnorodność smaków i typów koktajli była wielka - wszystkiego trzeba było spróbować, a później odchorować;) Ale raz się wychodzi za mąż, raz ma się panieński (choć ja wiem, że będzie i drugi;p) i... raz się żyje!:) Było naprawdę ekstra! I w welonie mi do twarzy;)
Dziś nie dałam rady robić Insanity i leżąc na kanapie z 'dziwnym' żołądkiem miałam wyrzuty sumienia:( Głupie to jak nie wiem i aż się puknęłam w czoło z tej okazji. Jutro jednak koniecznie muszę zrobić trening, bo to pewnie ostatnia szansa przed ślubem... Na pewno zabieram buty do biegania, spodenki, koszulki i mam nadzieję, że chociaż uda się pobiegać nieco - o ile nie zapomniałam, jak to się robi...;) Nie pamiętam, kiedy ostatni raz biegałam w ogóle, ale kilka miesięcy się pewnie uzbierało już. Aż sama jestem ciekawa formy swojej biegowej po Insanity.
Powoli zbieram się spać coby mieć siły na jutrzejszą kuchnię i popołudniowe pakowania, ćwiczenia i inne 'rozrywki':) Nie powiem, stresik lekki się wkrada i w sumie chciałabym mieć już te przygotowania za sobą. Póki co chyba bardziej się ekscytuję malutką Alą - mam nadzieję, że uda nam się choć na chwilę odwiedzić jeszcze przed ślubem Królową rodzinę i poznać najmłodszą królewnę:) 

A póki co dobrej nocy - idę myć zęby i do łóżka marsz!:)
Teresa

P.S. Mała focia ze wczoraj poniżej;)





poniedziałek, 29 lipca 2013

Przemyślenia na okazję końca Insanity:)

Tak, tak, wczoraj oficjalnie Fit Testem zakończyliśmy Insanity!!! Udało się, choć lekko nie było...:) Postanowiliśmy jednak do ślubu kontynuować ćwiczenia, bo póki co nie mamy czasu, żeby usiąść i porządnie zaplanować co dalej więc jedziemy miesiąc drugi od początku. Ja tylko postanowiłam zamiast czwartkowych ćwiczeń wprowadzić Ewę Chodakowską w zamian:) Bo od czwartkowych ćwiczeń robią mi się siniaki na łokciach, a to nie wygląda ładnie i na pewno 'do wesela się nie zagoi';) Zobaczymy, jak to wyjdzie:)

Ale do rzeczy:

1. Dziewięć tygodni zleciało baaaaaardzo szybko, choć były to bardzo trudne tygodnie, bo nasza egzystencja normowana była rytmem ćwiczeń - godziny jedzenia, jakość jedzenia, dojście do porozumienia, co się sprawdza, a co nie - żmudna praca... Fizycznie też momentami baaaaardzo ciężko. Wiatrak powinien dostać medal za cierpliwość;)

2. Nigdy w życiu nie bywałam aż tak zmęczona, jak po Insanity - gdybyśmy mieli dzieci, psa, czy cokolwiek, na co potrzebowaliśmy dodatkowy czas, byłoby cholernie trudno, zwłaszcza na początku, zanim np. ja ogarnęłam wszystko całościowo (dieta, pory posiłków etc.)... Nie czarujmy się: mieszkanie wciąż potrzebuje jednego dnia na gruntowne porządki...:)

3. Trzeba walczyć ze swoją głową - jeśli zaczyna się myśleć, że 'nie dam rady', 'nie mam siły', to te słowa się sprawdzają w 100%. Trzeba po prostu wpaść w rutynę i odrzucić zastanawianie się. W drugim miesiącu mój schemat wyglądał tak: w drodze do domu batonik owsiano - owocowy plus ewentualnie banan, jeśli głód był duży, po powrocie zmiana ciuchów roboczych na spodenki, stanik do ćwiczeń, inne skarple, związanie włosów i ćwiczenia i tak przez 4 tygodnie... Ja generalnie raczej nad wszystkim co robię zastanawiam się długo więc początkowo to była katorga dla mnie, ale zadziałało w tym przypadku;) Może każdy sport, trenowanie czegoś polegają na takim hartowaniu swojej woli, by może nie że przestać myśleć, ale by myśleć, że tak właśnie trzeba robić - nie rozwodzić się za bardzo nad czymś, tylko to robić. Wyszło z tego takie trochę masło maślane, ale nie umiem póki co lepiej tego opisać. Może znajdę lepsze słowa.

4. 6 dni w tygodniu ćwiczeń, i to tak intensywnych to trochę dużo. W ciągu całego Insanity mieliśmy 4 tygodnie bez dnia przerwy, ponieważ Fit Test woleliśmy robić w niedziele zamiast poniedziałku, bo w połaczeniu z niektórymi dniami treningowymi dawał 1,5 godziny ostrej jazdy, a po całym dniu w pracy i powrocie o 18.30 oznaczało to kompletne wyczerpanie plus ćwiczenie przez jedną osobę do co najmniej 22.30 (bo nie mamy warunków, by ćwiczyć w tym samym czasie). Więc wniosek jest jeden: na dłuższą metę przy takim planie treningowym można się zajechać.

5. Kiedy pojawiają się pierwsze widoczne efekty motywacja do ćwiczeń rośnie bardzo! Pierwsze tygodnie, w zasadzie pierwszy miesiąc były dla mnie ciężkie, bo wylewałam siódme poty, ale efekt był niemal zerowy... Byłam bardzo rozczarowana, że tyle poświęcam, że nie jem słodyczy, a zmian w wyglądzie niemal nie było. Przełom nastąpił, kiedy po tygodniu zwanym Recovery przystąpiliśmy do ostrej jazdy miesiąca drugiego. Nie zmieniłam diety, kaloryczny bilans był taki sam, jak w miesiącu pierwszym, ale bardziej intensywne ćwiczenia i ich długość widocznie miały znaczenie. Skończyło się kompletnie 'podjadanie' suszonych owoców, zaczęły się serki z owocami na kolacje i w końcu pierwsze efekty się pojawiły! Dla mnie w ogóle przełom nastąpił, kiedy naprawdę dotarło do mnie, że nie da się czegoś, co się chodowało przez lata zwalczyć w dwa miesiące! No nie ma takiej opcji! Bardzo nie chcę zmarnować teraz tej ciężkiej pracy, tego przelanego potu, wylanych z bezsilności łez... Ludzie dookoła często dopatrują się przesady w tym, co robimy, ale przecież nikt nikomu nie każe robić tego samego, wszystko robimy z głową, nie głodzimy się, w końcu zaczęliśmy racjonalnie jeść i dopóki wszystko jest pod kontrolą i jesteśmy z tym szczęśliwi, to nie widzę w tym problemu. No, może jeden - biust miseczka A już chyba, ale nigdy i tak nie był okazały;)

6. Warto podjąć to wyzwanie i nie zniechęcić się zbyt szybko!!! Warto dla siebie - swojego zdrowia, samopoczucia i dla swojego ego;) Jestem baaaardzo dumna, że nam się udało, dlatego nawet dorzucę Wam fotę swoją przed i ostatniego dnia - mam nadzieję, że nikt nie zrobi z niej złego użytku:):)



Dobrej nocy Wszystkim zaglądającym! Niech moc będzie z Wami;) 
T.

piątek, 26 lipca 2013

Witamy Alu po drugiej stronie brzuszka!:)

Niedawno dotarła do nas piękna wiadomość z Polski, że Ala już jest po drugiej stronie brzuszka!:) Zdrowa na 10, całkiem słusznych rozmiarów i nareszcie już z Rodzicami i siostrą;) Gratulujemy przeogromnie, nie możemy się już doczekać pierwszego kontaktu i czekamy na dalsze wieści ze szczegółami, ale bez pośpiechu:)
Najzabawniejsze w tej całej historii z narodzinami Ali jest to, że wczoraj zadzwoniłam do Dorotki jeszcze wywiedzieć się tego i owego, złożyć różne propozycje i tak sobie gdybyałyśmy, że jeśli Ala urodzi się w przyszłym tygodniu, to ich szanse na nasze wesele nikną do niemal zera i Dorotka mówiła, że ma przeczucie, że to jeszcze nie Ali czas i z dużym prawdopodobieństwem wykluje się w przyszłym tygodniu. Dziś rano dostaję info, że skurcze już co 5-6 minut i tak od rana myślałam o Nich, ciężko było się na przyziemnej robocie skupić, w końcu wysłałam smsa do Dominika i odpowiedź - Ala już jest, więcej info później:) Strasznie się cieszę, bo wiem, że polskie upały były utrapieniem dla ledwo kulającej się Dorotki:) Teraz zacznie się hardcore w innym wymiarze;)
U nas nic nowego poza tym, że tylko 20 dni na liczniku:) Zrobiliśmy zamówienie 'pierdów' na wesele, czekamy teraz na dostawę:) Szału spodziewam się na tydzień przed, choć w duchu mam wielką nadzieję tego uniknąć:) Aaaaa, z rzeczy nowych, to kupiliśmy garnitur dla Wiatraczka:) Teraz brakuje tylko koszuli i butów, i krawata:) 
Strasznie już nie mogę się doczekać wyjazdu do Polski! Po raz pierwszy odkąd mieszkamy w Szkocji czas w Polsce spędzimy w jednym miejscu:) Znaczy to tyle, że tym razem nie będzie, że ja u Kasi, a Wiatrak u mamy swojej, tylko 'zamieszkamy' u Dori, która na ten czas przenosi się, dzięki uprzejmości i pomysłowości wujków, do Kisielina:) Fajnie, bo przyznam, że za każdym razem mnie to frustruje, kiedy musimy się 'rozdzielać'...:) Przynajmniej tym razem ten stres odchodzi...:)
Jutro ostatni dzień Insanity, w niedzielę tylko Fit Test, ale to już małe piwo! Ciągle trudno mi uwierzyć, że tych 9 tygodni już się kończy! I że dałam radę!!! Kurde, strasznie to motywujące do dalszego działania! Obiecałam sobie, że nie zmarnuję efektów tej ciężkiej pracy, i że nie będę też jak szalona codziennie ćwiczyła po godzinie bo to jest okropnie wyczerpujące:( Dziś po całym dniu w pracy, a było busy baaaaaardzo myślałam, że odpadną mi nogi. Są poza tym cały czas spuchnięte, wyglądają jak wielkie balony:( Muszę poszukać jakiegoś dobrego lekarza w Polsce, bo mam duże problemy z naczyniami krwionośnymi... Mam nadzieję, że nie szkodzę sobie tymi wszystkimi ćwiczeniami.
I tyle na tą chwilę:) 

Dobrej nocy i Miszu - jesteś przedzielna, przefantastyczna:*:*:*
Teresa

niedziela, 21 lipca 2013

Mamy prawdziwe lato w Szkocji!

Nie wiem, na jak długo, ale od 3 tygodni mamy naprawdę piękną pogodę tutaj! Dziś w ogóle jakieś 26-28 stopni było! Szał nie do opisania!:) Z tego powodu wybraliśmy się z Gosią, Michałem i Hrabiosem do Nairn na plażę:) Pobrodziliśmy w wodzie (Gosia mówi, że woda ciepła, jak w Bałtyku, ale dla mnie woda jest albo ciepła, albo jak w Bałtyku - razem nijak mi to nie pasuje:D), poganiałam się trochę z Ritą (labradorką Gosi i Michała), posiedzieliśmy na kocyku, pogrzaliśmy tyłki i wróciliśmy przed 18 do domu. I tutaj już bez stresu i spięcia przygotowaliśmy obiad, ściągnęliśmy pranie z suszarki (wielka kupa tegoż prania stoi właśnie w zasięgu mojego wzroku, ale się nie doczeka rozparcelowania dziś) i popiekliśmy przysmaki na nadchodzący tydzień. Tak, tak - piekliśmy! 
W ogóle z racji diety i Insanity dużo bardziej uważamy na to, co jemy, a pieczemy dlatego, że ja jestem wielkim łasuchem, a lepiej zjeść batonika z owsianki z suszonymi owocami, niż słodycz. Ale nawet pomijając słodycze, staramy się kupować produkty z pełnego ziarna i nawet dzisiejsza obiadowa pizza była zdrowa, bo na spodach z pełnoziarnistej mąki, z chudym serem, kurczakiem, krewetkami i pomidorami. I mimo, że połowa tej pizzy to jakieś 500 kcal, to są one 'dobre'. Natrafiliśmy tutaj na sklep ze zdrową żywnością i można kupić naprawdę wszystko! Więc nasze ciasteczka dla przykładu są na mące ryżowej i owsiance z dodatkiem brązowego cukru nierafinowanego i melasy. Pyyyycccchhhha! W ogóle nie można tego nazwać dietą;)
Od jutra startujemy z ostatnim tygodniem Insanity. Czuję lekkie podekscytowanie z powodu, że koniec tak blisko i że cały plan zrealizowaliśmy (jak na razie) w 100%! Myślę, że to mimo wszystko duży sukces, że przez tyle tygodni nie znaleźliśmy wymówki (ja kilka razy byłam blisko, ale dałam radę - dzięki Wiatrakowi, któremu momentami współczułam, że musi mnie znosić:*), że pilnowaliśmy diety i że nawet podczas wizyty w Polsce ćwiczyliśmy! Postanowiliśmy kontynuować treningi aż do ślubu, dopóki nie znajdziemy zastępnika. Ja myślę o nowym programie twórcy Insanity - Focus T-25, ale jest nowy i zanim ktoś wrzuci do sieci to pewnie nieco czasu minie, dlatego też zmierzę się z Ewą Chodakowską na początek:) Chcę kupić w Polsce jej książkę i płytę z ćwiczeniami i zobaczymy, jak to pójdzie. Na pewno nie chce zmarnować efektów Insanity, bo kosztuje mnie to dużo wysiłku i walki z samą sobą - za daleko to poszło, żeby ot tak po prostu sobie odpuścić 'po ślubie'. Więc trzymajcie kciuki za dalszą motywację!:)
Co do ślubu, to od dziś równo 25 dni do tego wydarzenia! Ostatnim razem, jak publikowałam posta było 44! Zmagamy się z ostatnimi rzeczami, taniec za nami więc teraz tak naprawdę została 'logistyka' - transport, noclegi, ustawienie stołów i 'rozstawienie' Gości:) Myślę, że jakoś damy radę:) Aaaaa, i jutro zaczynamy rozglądać za garniturem dla Wiatraka:) I można brać ślub!;) Myślę, że największy stres dopiero przed nami, ale na razie go naprawdę nie czuję:)
Zanim nasz ślub, to jeszcze czekamy na wieści z Polski, kiedy Dorotka urodzi Alę. Czekam już na to tak nieco, jak na szpilkach i mam nadzieję, że wszystko 'gładko' pójdzie.
I to tyle z tego, co u nas. Jutro mam jeszcze dzień wolnego więc rano śniadanie, szybkie sprzątanie i później przyjeżdża po mnie Katerina z dzieciakami, jedziemy na fajny plac zabaw, żeby dzieciaki miały zajęcie, a my w końcu czas na pogaduchy. Odkąd Katerina się zwolniła z pracy mam wrażenie, że duuuuuużo się zmieniło i to jakby nie na lepsze... Brakuje mi jej, bo najlepiej się z nią dogadywałam, a teraz nie pracuje ze mną, nie będziemy już razem w jednej klasie na angielskim więc jutro koniecznie musimy się nagadać:)

Dobrej nocy i do następnego:*
Teresa

wtorek, 2 lipca 2013

44 dni do naszego Wielkiego Dnia!

Codziennie odliczam na Facebooku dni do ślubu, bo niesamowicie już nie mogę się doczekać tego dnia! Dużo załatwiania jeszcze przed nami, takich 'pierdół', jak noclegi dla przyjezdnych, transport dla mojej rodzinki, kwiaty w bukiecie ślubnym, biżuteria, ale z tym będziemy walczyć po 10 lipca, jak już dostaniemy potwierdzenia od zaproszonych gości lub bezpośrednio tydzień przed ślubem będąc w Polsce już. Póki co nie łapie mnie jakiś szczególny stres, tylko czasem śnią mi się jakieś zabawne historie;) Teraz, kiedy już mam buty przynajmniej ten problem z głowy;)
Dostaliśmy potwierdzenie, że 20 lipca mamy 3 godziny nauki tańca - mam nadzieję, że Wiatrak w końcu przestanie się tym tak bardzo stresować:) Kobietka przez maila wydaje się być baaaaaardzo miła i profesjonalna więc liczę, że nas czegoś jednak nauczy. W ogóle jakoś to masze polskie myślenie o tym pierwszym tańcu jest nieco skrzywione, bo każda para młoda chce pięknie zatańczyć i zachwycić w pewnym sensie tym pierwszym tańcem, a prawda jest taka, że później i tak nikt nie pamięta, co to była za piosenka, ani jak taniec wyszedł. Może jedynie sfilmowany, na pamiątkę zostaje. Ale czy ma jakieś znaczenie po latach?... Tak, czy siak i my nieco ulegliśmy tej 'manii' i za trzy tygodnie idziemy pobierać nauki - trzymajcie kciuki, bo my oboje nieco mało utalentowani w tej dziedzinie jesteśmy!;)
Tak poza tym, to nadal kontynuujemy nasze Insanity. Nie dziwie się absolutnie, dlaczego ludzie podchodzący do Insanity, po miesiącu wyszukują miliona wymówek, by jednak treningu nie kontynuować - jest po prostu niesamowicie ciężko... Pierwszy miesiąc to była bajka, ostatni tydzień, kiedy się regenerowaliśmy to w ogóle 'pikuś', teraz jest po prostu wścieklizna jakaś, szał i w ogóle hard! Trening trwa godzinę i po nim po prostu się umiera... W trakcie wypija się litr wody, a włosy moje to po prostu mokre strąki. Ale postanowiliśmy się nie poddawać i sobie tłumaczymy, że jak zaczynaliśmy to nawet rozgrzewki nie mogliśmy zrobić bez przerwy, a później było dużo lepiej. Więc walczymy dalej!
Poza tym chyba nie wspominałam wcześniej, ale wracając z Polski, czekając w Szczecinie na lotnisku przyklepaliśmy wakacje!:) Więc klamka zapadła i lecimy w listopadzie na tydzień do Egiptu! A żeby było fajniej, to nie sami, ale z Ewą i Radkiem, których poznaliśmy na wakacjach na Dominikanie!:) Wciąż utrzymujemy kontakt, Wiatrak z Radkiem, ja z Ewą i choć nie mieliśmy okazji jak na razie odwiedzić ich w Londynie, ani oni nas w Szkocji, wspólne wakacje są świetnym pomysłem, żeby spędzić nieco czasu ze sobą i nieco lepiej się poznać:) To naprawdę dziwne, ale odkąd ich zobaczyłam na lotnisku, nie wiedząc wtedy jeszcze, że zamieszkamy w jednym hotelu, wydawali mi się bardzo fajnymi ludźmi. I tak później leżąc na plaży, podziwiając widoki nieśmiało snuliśmy palny wspólnych wakacji i oto proszę - po roku razem polecimy do Egiptu. Mam tylko nadzieję, że sytuacja tam nieco się uspokoi;) Wszyscy nas bombardują linkami, jak niebezpiecznie jest w Egipcie i dlaczego nie warto tam jechać, ale zaryzykujemy;) W ogóle wybraliśmy Tabę więc nieco mało tłoczne miejsce, za to jest stosunkowo blisko do Izraela i jak się uda, to chcemy się tam wybrać na wycieczkę. No i oczywiście zobaczyć piramidy, choć oznacza to kilka godzin w upale w autokarze. Ale być w Egipcie i nie odwiedzić faraona, to grzech przecież!:)
Szkoda tylko, że po ślubie nie będziemy mogli nigdzie pojechać na miodowy miesiąc, ale odbijemy sobie w listopadzie mam nadzieję. Po ślubie ja muszę złożyć wnioski na nowe dokumenty więc może na dwa - trzy dni gdzieś szybko skoczymy. Może nad morze i od razu odhaczymy sesję?:) Się zobaczy:)
To tyle z tego, co u nas:) Za jakieś 5 tygodni przylatujemy i kończymy się organizować:) Czas minie tak szybko, że znów ani się obejrzymy, a już będzie 'po':)

Buziaki dla Was:* Szczególnie dla Dominika vel Królika, który dziś obchodzi urodziny! Wszystkiego najlepszego raz jeszcze i oby wszystko układało się pomyślnie - zawsze!:)
Aaaaaaaa - i czekamy już niecierpliwie na wieści, jak Dorotki rozwiązanie! Więc Dorotko, jak tylko Ala pojawi się na tym świecie, niech mąż Twój od razu da Szkocji znać - bardzo się już niecierpliwię i bardzo bym chciała, żeby Ala jednak postanowiła szybciej zawitać po drugiej stronie brzuszka - Ty wiesz dlaczego!;) Buziaki:*
T.

niedziela, 23 czerwca 2013

Jakakolwiek niedziela nie jest nigdy zła!

Nawet, gdy trzeba przemeblowywać mieszkanie, wycierać tony kurzu i jeszcze wytrzymywać z marudzącym (ale mimo to pomagającym) Wiatraczkiem;) Za to zawsze jest wolna, z leniwym porankiem (dziś szczególnie wskazanym po wczorajszej 'zabawie' zorganizowanej przez działających tutaj Rodaków naszych) i zazwyczaj z dobrym obiadkiem (dziś - pizza na cieście z mąki z brązowego ryżu z chudym serem, kurczakiem grillowanym i pomidorami, po prostu pyyyyyycha!).
Co u nas? Byliśmy w Polsce na moment, było fajnie, choć mało czasu na wszystko. Mimo to zamówiliśmy obrączki, załatwiliśmy formalności w USC (wysłuchując tym samym utyskiwań pana urzędnika na naszą 'fanaberię' dotyczącą organizacji ślubu w dzień wolny od pracy...), zaliczyliśmy imprezę rodzinną i tyle. Mimo tego było całkiem spoko:)
Wczoraj skończyliśmy czwarty tydzień Insanity - jestem dumna, że nam się już tyle udało. Ostatnie dni to w ogóle była jakaś rzeźnia ćwiczeniowa, wylaliśmy hektolitry potu, a dziś miarka pokazała jakieś 3 cm mniej w obwodach talii i bioder w stosunku do dnia pierwszego. Poza tym samopoczucie po treningu jest niesamowite! Przeważnie przed jest kryzys, ja potrzebuję pół godzinki relaxu na kanapie po pracy, ale po ćwiczeniach jest po prostu niesamowicie!
Poza tym, jak wspomniałam na początku, dziś przemeblowywaliśmy mieszkanie. Zaczęło się tydzień temu od wizyty Bena - właściciela, który powiedział, że wszystko, czego nie potrzebujemy możemy złożyć w letnim domku więc wynieśliśmy dwa pojedyncze łóżka z sypialni na dole (i tak odwiedzających mamy mało, a one zajmowały za dużo miejsca...), wstawiliśmy szafę na dół, a dziś znieśliśmy nasze łóżko, wstawiliśmy jeszcze fajną komodę (z letniego domku) i jest fajnie! Mamy teraz super sypialnię na dole, a Wiatraka komputer powędrował na górę, na miejsce łóżka:) Jestem super zadowolona z zastosowanych rozwiązań!  Wiatrak nie mógł się nadziwić skąd brałam siły, ale co tu się dziwić, jak się chciało porządną sypialnię od zawsze!;)
Teraz aż do ślubu pracuję wszystkie soboty i to jest nieco przybijająca perspektywa, ale nieco więcej grosza się przyda, poza tym to okres urlopów więc trzeba się uzupełniać jakoś. Zresztą ja sama za niedługo pójdę na urlop i ktoś też będzie musiał więcej pracować. Więc nie chce się czasem wstawać w sobotę, jak się pomyśli, że mogłaby być wolna, ale nie ma tego złego, reszta już wszystkim znana:)
I chyba w zasadzie tyle z nowości - zaległości. Do ślubu zostały na ten moment 53 dni i aż mi czasem ciężko w to uwierzyć! Za 53 dni będę żoną swojego męża! Z nowym nazwiskiem - szał jakiś!!! A to, że zmieniam nazwisko, to wyraz największej miłości - kiedyś się zarzekałam, że nigdy tego nie zrobię hahaha 

Póki co zmykam już spać! Dobrej nocy dla Was wszystkich odwiedzających:*
T.

czwartek, 13 czerwca 2013

Na Polskę czas!

Za jakieś dwie godzinki wyruszamy do Edynburga, z którego to o 6.50 mamy lot do Polski. Wyjazd będzie ekspresowy bo tylko w jednym w zasadzie celu - na urodziny Wiatraka mamy. Lecimy jutro, wracamy w sobotę w nocy i już. Mam nadzieję, że uda mi się umówić na ekspresowe piwko z dziewczynami i to będzie tyle z rozrywek:)
Wyjazd do Polski krzyżuje nam nieco plany związane z ćwiczeniami, bo musimy i na nie znaleźć czas - gdzieś, jakoś. Mam wrażenie, że wszyscy dookoła krzywo patrzą na te nasze fanaberie, a ja myślę, że nie tylko ciało dostaje pozytywnego kopa, ale i głowa jakoś inaczej funkcjonuje. To przełamywanie siebie, pocenie się do granic możliwości ma wg mnie głębszy sens i gdyby nie praca na full time i ogólne po niej zmęczenie, to ćwiczenia byłyby po prostu przyjemnością. A tak wracamy po pracy często około 18.30, ja muszę coś zjeść, później po jedzeniu potrawić nieco i kończę ćwiczenia około 21... Po nich zazwyczaj już na nic nie mam siły i kończy się prysznicem i gazetą w łóżku, albo i bez gazety;) Ale mimo to chcę wytrwać tych 9 tygodni (jesteśmy w połowie trzeciego więc jedna trzecia za nami niemal), i jeśli tylko moja lewa stopa się zgodzi, to będę cisnęła na maksa! Dziś musiałam niektóre ćwiczenia opuszczać, bo skakanie nie wchodziło w grę, a i później się okazało, że i pompki były niemożliwe do zrobienia. Teraz mamy dwa nieco lżejsze dni i w duchu gdzieś tam karmię się nadzieją, że będzie ok.
Z rzeczy ważnych to jesteśmy oboje po egzaminach - w końcu! Teraz już tylko oczekiwanie na wyniki i można się psychicznie szykować na kolejny rok! Już zapłaciliśmy depozyt więc nie ma odwrotu!:) Swoją drogą, to był fajny rok, bardzo produktywny, poznaliśmy dzięki lekcjom angielskiego wielu nowych ludzi i to naprawdę fajnych ludzi! Ja zdecydowałam się wskoczyć teraz jakby o pół poziomu wyżej, czyli zaczynam przygotowania do FCE, ale nie od początku, tylko od momentu, na którym Wiatrak teraz skończył, czyli pół książki muszę sama w wakacje nadrobić - mam nadzieję, że się uda:)
To tyle u nas - reszta na żywo od jutra do soboty:) Choćby na chwilę, na moment:)

Buziaki:*
T. 

czwartek, 30 maja 2013

Regeneracja

Nie wiem, czy wspominałam kiedykolwiek, ale przymierzaliśmy się z Wiatrakiem do pewnego przedsięwzięcia:) Mianowicie nieco spowszedniała mi siłownia i to wstawanie o 5.30 i pewien brak pomysłów na to, jak i co ćwiczyć i zaczęłam węszyć w internecie, szukać czegoś intensywnego, konkretnego. Wpadłam więc gdzieś w YouTubie na trening o tajemniczej nazwie INSANITY. Kiedy obejrzałam fragmenty ćwiczeń w pierwszej chwili odrzuciłam ideę, bo wydawała mi się po prostu zbyt 'dzika' i szalona. W miarę jednak z poprawą mojej formy zaczęłam nieco częściej o tym myśleć, szukać, oglądać i w końcu Wiatrak po moim 'mędzeniu' wynalazł cały program i wrzucił do mojego laptopa:) Oswajałam się, oswajałam i w końcu klamka zapadła - po powrocie z Polski zaczynamy! Daliśmy sobie tydzień na ogarnięcie tematu żywienia, planowaniu i od poniedziałku zaczęliśmy. Dziś minął czwarty dzień, zwany regeneracją i bardzo słusznie, bo to był pikuś w porównaniu do trzech poprzednich... Chyba najgorsze za nami... Wczoraj nie mogłam zejść po schodach, dziś nie mogłam podnieść się z łóżka... Ale coś w tym jest! W tym szaleństwie jest chyba jakaś metoda!;) Ćwiczenia są w niektórych chwilach po prostu zabójcze - dla mnie wszelkie pompki, a ich odmian jest kilka, to po prostu rzeźnia!!! Ale się nie poddaje! A raczej powinnam powiedzieć, że się nie poddajeMY, bo Wiatrak ostro dotrzymuje tempa:) Na efekty końcowe przyjdzie nam poczekać aż do 28 lipca i liczę, że będą zadowalające:) Póki co nie jem w ogóle słodyczy i to mój największy sukces, choć bywam przez to niekiedy nieco poddenerwowana, za co przepraszam mojego towarzysza doli i nie:) Najważniejsze to się nie złamać i wytrzymać tych 9 tygodni (tylko!) więc trzymajcie kciuki:)
Poza tym czasu na wszystko przez te ćwiczenia mało, albo po prostu sił na nic nie starcza. Dziś trening był lżejszy więc zrobiłam pranie, ogarnęłam chatę i strasznie mnie to cieszy:) Przez kolejne dni raczej czasu w ogóle na cokolwiek będzie mało, bo muszę nieco powtórzyć przed egzaminem czwartkowym i piątkowym więc pod znakiem nauki upłynie ten najbliższy tydzień. Dziś mieliśmy ostatnie zajęcia, wracamy z powrotem 2 września, czy jakoś w tych okolicach. Pochwalę się, że zostałam wyróżniona na koniec roku;) Takie jakby świadectwo z czerwonym paskiem;) Strasznie to miłe:) A gdybym jeszcze więcej czasu poświęciła na naukę, byłoby w ogóle fajno. W przyszłym roku poziom będzie już nieco bardziej akademicki i mam nadzieję, że uda mi się ogarnąć ten FCE. Tak, czy siak trzymajcie kciuki w czwartek i piątek w okolicach 9.30 - 11:)
Z rzeczy wartych uwagi, to 13 czerwca ekspresowo przylatujemy do Polski na DWA dni. W czwartek rano lądujemy w Poznaniu, a w sobotę wieczorem odlatujemy ze Szczecina. Musimy załatwić USC, zamówić obrączki i parę innych drobnostek do ślubu, plus do tego w piątek jest kolacja urodzinowa Wiatraka mamy więc w sumie czasu na cokolwiek innego będzie zero... No ale cóż poradzić, w sierpniu zawitamy na dwa tygodnie!:)
To tyle na dziś. I tak się rozszalałam w tym miesiącu;)

Dobrej nocy!
T.

sobota, 25 maja 2013

Pojechałam, zobaczyłam, wróciłam:)

Tydzień w pracy po powrocie z Polski za mną i przyznam, że był to tydzień bardzo ciężki... Nie dlatego, że było szczególnie 'busy' (ciężko znaleźć idealnie pasujący odpowiednik po polsku...), ale dlatego, że jakoś nie mogę wbić się w ten rytm. Codziennie wracałam z pracy totalnie zmęczona, połowa dni minęła pod znakiem drzemki popołudniowej (dziś rekordowo do 21.45...), rano mam problemy ze wstaniem i jakoś to wszystko 'nie idzie':( Nawet w Polsce budziłam się przed porannym alarmem! Liczę, że następny tydzień będzie już lepszy:)
Co do Polski, to czas minął błyskawicznie! Na całe szczęście masę rzeczy udało się zrealizować, kupić buty, dogadać kosmetyczkę, umówić próbnego fryzjera, no i rozdać większość zaproszeń! A przede wszystkim byłam na weselu Kory i Pawła!:) Fajny był to ślub i wesele, bo jakoś tak bez dużego spięcia mam wrażenie ze strony Pary Młodej:) I baaaaaaardzo mi się to podobało! Wszystko udało się fajnie, przynajmniej dla mnie, patrząc z perspektywy gościa. Nieco bałam się o atmosferę, bo kompletnie nikogo nie znałam, ale Kora nas posadziła ze swoim kuzynostwem i bawiliśmy się (z bratem!) naprawdę fajnie. Podpatrzyłam poza tym to i owo, i wiem teraz, że nieco musimy zmodyfikować nasze menu weselne, bo niektóre potrawy w ogóle się nie sprawdziły, zalegały całą imprezę na stole, aż szkoda było patrzeć. Co prawda my nie jesteśmy na miejscu i ciężko wszystko na bieżąco kontrolować, dlatego boję się tego spięcia na chwilę przed. Ale mam nadzieję, że wszystko uda się fajnie:)
W całym wyjeździe do Polski najgorszy był brak Wiatraka, strasznie się za nim stęskniłam i nie chcę więcej jeździć bez niego... Ale tym razem nie było innej opcji, ja miałam tydzień urlopu do wykorzystania więc tak wyszło, ale naprawdę ciężko być osobno! Zwłaszcza, że byłam na tym weselu i brakowało mi tam Wiatraczka. Brat dał radę (może poza poprawinami;p), ale to jednak nie to samo;)  
Więc przygotowania przygotowaniami, a swoją drogą zaczęliśmy myśleć jednak o jakichś wakacjach w listopadzie:) Na ostatnim urlopie na Dominikanie poznaliśmy między innymi parę Polaków mieszkających pod Londynem - Ewę i Radka - i wciąż mamy z nimi kontakt, i tak ostatnio Wiatrak się zgadał z Radkiem, że może razem byśmy na jakieś wakacje na tydzień pojechali w tym listopadzie. Oni też za dużo kasy na wakacje mieć nie będą, bo teraz gdzieś jadą jeszcze, ale tak wstępnie bierzemy pod rozwagę Egipt. Co prawda jest tam może ciut niebezpiecznie, ale wciąż masy turystów tam jeżdżą, wracają, mają fajne, bezpieczne wakacje więc może warto zaryzykować?:) Ewa dziś wróciła z delegacji, mają przedyskutować temat z Radkiem i się będziemy zgadywali w najbliższym czasie co, jak, gdzie, kiedy. Bardzo ich polubiłam na tych wakacjach, bo są tymi typami ludzi, że mimo początkowego dystansu, można później siedzieć i gadać godzinami! Nie spędzaliśmy ze sobą całego wolnego czasu na Dominikanie i to jest fajne, bo nie było ciągłego 'uwiązania', umawiania się na każdy posiłek, plażowania non stop razem, a jednak było mega fajnie razem posiedzieć, pogadać, porobić coś wspólnie. Jak tak leżeliśmy jednego dnia i podziwialiśmy statek wycieczkowy w oddali, zrodziła się myśl wspólnego rejsu i kto wie, może po tym Egipcie, jak wszystko będzie w porządku, uda się to marzenie wspólnie zrealizować?:) 
Dziś pogoda cudnie rozpieszczała, aż przykro było w pracy siedzieć - zwłaszcza, że nic się nie działoi wszyscy poza Kayleigh, Kateriną i mną poszli szybciej do domu i mogli enjoyować się piękną, słoneczną aurą. Kiedy po pracy jechaliśmy przez miasto ludzie zalegali dosłownie wszędzie - leżeli nad rzeką, siedzieli przed pubami, restauracjami, spacerowali! Szał po prostu ogarnął Inverness. Mieliśmy po pracy mojej pojechać do Piątasów, ale Kamila dała rano znać o zmianie planów więc zamiast tego pojechaliśmy do Dores, nad Loch Ness posiedzieć, zjeść po double cheesie, bananie i sconie;) Ponieważ nad wodą aż tak upalnie nie było nie posiedzieliśmy za długo, ale zawsze to coś:) Wróciliśmy do domu i ja zapadłam w sen niemal zimowy... Oczy zapuchnięte, bo nie zmyłam mascary i nieogar kompletny mnie ogarnął po tym zdarzeniu... Ale po prostu nie miałam siły walczyć z tym dziwnym zmęczeniem... Nawet nie chcę myśleć, jak Dorotka musi się czasem czuć, jak jej się tak spać chce, a za bardzo nie może Hani z oczu spuścić... Miszu - jestem z Tobą mentalnie! 
I chyba tyle na dziś - zaczynam powoli szukać biletów na nasz ślub i Piątasów. Mam nadzieję, że uda się coś w dobrych cenach znaleźć:) A jutro, jeśli pogoda dopisze jedziemy z Gosią i Michałem na wycieczkę - gdzie jeszcze nie wiem, ale liczę na odrobinę słońca i dużo świeżego powietrza:)
Dobrej nocy wszystkim zaglądającym!:)
Teresa

niedziela, 5 maja 2013

Sezon grillowy uznaję za otwarty!

Dziś udało nam się, dzięki jako takiej przychylności aury, zainaugurować sezon grillowy 2013!:) Jakieś dwa tygodnie temu zakupiliśmy grilla, raz już nawet rozpalaliśmy, ale było to nieco oszukane, bo dziewczyny siedziały na górze, a chłopaki smażyli na dole. Dziś jednak wszystko odbyło się zgodnie z rytuałem, czyli wszystko działo się na zewnątrz:) Było na maksa fajnie i brakowało tylko Emilii oraz Piątasów. Za to Vaida z Pawłem przyjechali z Nojusem, który rośnie w oka mgnieniu i już coraz bardziej zaczyna się rozkręcać z gadaniem, nawet Gosia i Michał zabrali Ritkę, która mogła pohasać wokół domu. Było naprawdę miło posiedzieć na świeżym powietrzu i w końcu móc nieco pogadać o wszystkim i o niczym.  Następna okazja do wspólnego posiedzenia nadarzy się pewnie w czerwcu dopiero, z okazji urodzin Wiatraczka, co już dziś zakomunikowaliśmy i mamy nadzieję, że tym razem nikogo nie zabraknie:)
Aż trudno uwierzyć, ale to już w najbliższą sobotę lecę do Polski! Też już nie mogę się tego doczekać! Jeśli tylko alergia mnie nie złamie, będzie to z pewnością wspaniały czas! Mam nadzieję załatwić wiele rzeczy do ślubu i roznieść zaproszenia, no i z pewnością muszę kupić buty! Szkoda tylko, że lecę sama, choć i to ma swoje zalety;) Tym razem jednak nie umawiam się z nikim, bo to później tylko rozczarowania, tłumaczenia i smutek, że się nie udało... Pewne plany spotkaniowe są, ale do samego końca pozostaną tajemnicą;) 
Z ciekawostek - do naszego ślubu od dziś tylko 102 dni!!! Szybciutko zleci, a im bliżej, tym jakoś nieco bardziej stresująco, czy wszystko będzie ok i na czas... Wciąż nie wiemy, gdzie będziemy się przebierać, czy lepiej w hotelu, czy każdy w innym miejscu. Poza tym wesele będzie w Sulechowie i tam w hotelu zostaniemy po weselu więc bez sensu nieco płacić jeszcze za hotel w Zielonej Górze. Ehs, sama nie wiem, jak to zorganizować, muszę to przemóżdżyć na spokojnie. To nieco drugorzędna kwestia, póki co nie ma co zbytnio się tym martwić. Ale gdzieś na liście jest;)
I to tyle z nowości - na innych frontach cisza i spokój - i doooooobrze!:) Lepiej mieć na głowie mniej w jednym momencie, niż więcej:) Dziś między innymi i o tym było na grillu, a może raczej już w domu, kiedy pogoda nas pogoniła;) Takie to oto emigranckie dysputy - jakże potrzebne i ważne...:) I tyle - odezwę się już pewnie po Polsce:) W ogóle pierwszy raz lecę do Szczecina teraz - cena biletu mnie przekonała;)

Do następnego!
T.

niedziela, 28 kwietnia 2013

Każdy w swoim "kącie"

Nieco długo mnie nie było, a powodów tego stanu rzeczy jest przynajmniej kilka:) Po pierwsze mam zablokowanego Facebooka więc odruchowo już nie uruchamiam komputera po powrocie z pracy. Po drugie szperam wciąż w sieci i szukam inspiracji lub ich fizycznej możliwości wykonania w związku ze zbliżającym się ślubem. Ciągle przypomina się coś nowego, a to tu, a to tam coś przyuważę i tak niemal codziennie coś w tym temacie się kręci - swoją drogą zostało już tylko 113 dni do naszego Wielkiego 15 sierpnia!!! Czas po prostu zmyka tak niepostrzeżenie... Wciąż nie mogę w ogóle uwierzyć, że to już za niedługą chwilę zostanę żoną mojego męża! Jak to w ogóle brzmi!!!:))))) Kosmos jakiś! Ale ekscytujący kosmos;)
Nawiązując nieco do tytułu posta, to w tym tygodniu mamy wolny cały weekend razem, a teraz po dniu spędzonym wspólnie, między innymi na planowaniu "tego i owego", każdy siedzi w swoim kącie i robi, co mu się podoba:) Więc ja na górze pisząc posta, Wiatrak na dole testując jakąś grę i jest git:) Dobrze mieć chwilę tylko dla siebie:) Z tygodnia na tydzień uświadamiam sobie jeszcze bardziej, jak dobrze mieć te weekendy lub same niedziele wolne! Do tego stopnia się przyzwyczaiłam, że w zasadzie tylko w niedziele nie dzwoni budzik (Wiatrak dotychczas pracował także w soboty, całe 3 godziny, ale jednak musiał rano się zbierać), że dziś się obudziłam (w ogóle o 7!!!) i myślałam, że jest niedziela. "Rozczarowanie" chwile później było najmilszym akcentem tego dnia:) I tak oto jutro również mamy dzień dla siebie - tym razem bez gotowania, bo idziemy na obiad;) Z odsetek na koncie oszczędnościowym, które wczoraj odkryłam hahahahaha 
Poza tym nowość mojego życia - w dni wolne wstaję o 7, no zdarza się i o 8, ale to i tak nie zmienia postaci rzeczy, że to do mnie nie podobne! Chyba się starzeję...:) Ale jest tego jakiś pozytyw - wstaję niemal ze słońcem, idę razem z nim spać więc dzień wydaje się na maksa długi i to jest fajne uczucie. Dwa tygodnie temu miałam wolny poniedziałek i wstałam o 7.15 - było jasno na górze (przenieśliśmy nasze noclegowisko z powrotem na górę, na dole jest mini - pracownia Wiatraczka), kaczki lub gęsi za oknem nadzierały się jak szalone więc postanowiłam zwlec się z łóżka i wypełniać poniedziałkową codwutygodniową rutynę - jakież było moje zdziwienie o 11.30, że oto już wszystko elegancko sprzątnięte, pranie schnie, obiad gotowy. Więc nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło:)
Tak jeszcze monotematycznie, to nasze zaproszenia ślubne są w trakcie przygotowywania!!! Dorotka moja kochana napracowała się przy wzornikach, a my wybraliśmy, jak się okazało po fakcie, najskromniejsze:) Bardzo już nie mogę się ich doczekać na żywo, co nastąpi w okolicach 12 maja:) Bowiem 11 maja lecę do Polski na ponad tydzień - sama niestety - i muszę je wtedy rozprowadzić po zainteresowanych:) Już nie mogę się doczekać!!!:)
No a poza ślubem, to standardowa rutyna u nas, po lekkiej kontuzji Wiatraka znów uczęszczamy na siłownię, ja ćwiczę też nieco w domu. Bieganie zeszło na nieco dalszy plan, ale myślę, by w poniedziałek choć parę kilometrów pyknąć. Teraz zdecydowanie więcej interwałów się pojawia w moich treningach i myślę, że to dobry kierunek dla takich amatorów, jak ja;) Padam czasem na twarz, ale takie 20 - 30 minut intensywniejszego treningu daje lepsze efekty, niż godzina biegania. Na efekty finalne przyjdzie mi jeszcze poczekać, ale wiele lat złych nawyków i braku ćwiczeń nie może tak po prostu pójść w zapomnienie;) Tak to sobie tłumaczę, zwłaszcza jak patrzę na swoje znienawidzone "boczki";)
Tak, czy owak, za dwa tygodnie przylatuję! Bardzo żałuję, że nie udało nam się dotrzeć w ten weekend na Zlot Wilków, na okrągłą rocznicę, ale po prostu urlopowo i finansowo nie daliśmy rady:( Ja lecę w maju, razem lecimy w czerwcu, no i w sierpniu ślub, a później jeszcze Piątasów wesele. Ten rok obfituje w wiele ważnych wydarzeń i strasznie trudne są takie wybory. Ale to już jest wpisane w nasze życie: wybory, wybory, wybory (btw: to był temat przewodni dzisiejszego dnia).
Powoli kończę, pewnie do mojego przyjazdu niczego więcej tu nie znajdziecie - mam nadzieję wszystkich "obskoczyć" będąc w Polsce i na żywo zdać relację ze Szkocji:) To będzie szalony tydzień z milionem spraw ślubnych do załatwienia;) I oby tylko alergia nie uprzykrzyła mi tego pobytu:)

Tymaczasem borem lasem - do zobaczenia na żywo:*
Teresa

poniedziałek, 18 marca 2013

Wszystkiego najlepszego Dorotko Kochana!!!:*:*:*

Tego posta, i nie tylko jego, ale to za moment, dedykuję Dorotce Mojej, która dziś obchodzi urodziny!:* Z tej okazji chciałabym na łamach bloga złożyć jej serdeczne życzenia, by wszystkie marzenia się spełniały, w zdrowiu, miłości i radości:* Dorotko, nie zdążyłam wysłać (znów...) kartki, ale obiecuję poprawę w tej materii i nadrobienie zaległości:* Pamiętaj, że mimo, iż jestem daleko, to ten 17 marca w moich myślach i sercu należy do Ciebie i z tej okazji również chciałabym Ci powiedzieć (to ta druga część dedykacji), że swój pierwszy medal biegowy w biegu na 5 km, dedykuję właśnie Tobie! Mój pierwszy (i mam nadzieję, że nie ostatni;p) bieg stał się rzeczywistością i kiedy dziś w tym zimnie biegłam myślałam o Tobie właśnie:* Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć!:* Pozwoliłam sobie tak nieco publicznie złożyć te życzenia, ale wiem, że niewiele "obcych" tutaj zagląda więc żadne to obnażanie i mam nadzieję, że się Miszu ucieszysz z tego nowego posta!:)
A teraz do rzeczy innych. Odkąd ostatnim razem pisałam zdązylismy być już w Polsce, wrócić z niej i z powrotem wpaść w rytm codzienności. Cieszę sie bardzo, bo dużo rzeczy do ślubu udało nam się ustalić, załatwić, "przyklepać" i teraz tylko w czerwcu planujemy przyjazd na moment, by wszystko przyklepać niemal ostatecznie:) Albo jestem w błędzie i jednak okaże się, że tych spraw są jeszcze miliony hahahaha Myślę jednak, że dosyć ogarniamy te tematy i liczę, że niewiele nas zaskoczy;) Najważniejsze, że mam sukienkę, upatrzone buty, wybraliśmy obrączki, załatwiliśmy fotografa i wodzireja i nasze zaproszenia też są w fazie powstawania (z czego niezmiernie się cieszę bo od zawsze obstawiałam kartisticzki.blogspot.com jako wykonawcę tychże!). Póki co mieścimy się również w założonym budżecie więc ufam, że wytrwamy w nim do końca;). Teraz pozostaje nam czekać i... uczyć się tańczyć;).
Zaraz po powrocie z Polski oboje z Wiatrakiem mieliśmy testy wstępne z angielskiego, na podstawie których możemy oszacować nasze szanse na zdanie czerwcowych egzaminów. I mimo, że straciliśmy przez pobyt w Polsce jedne zajęcia (dopiero niedawno udało nam się ogarnąć zaległości po listopadowych wakacjach, gdzie byliśmy w plecy aż trzy tygodnie...), i po drodze Wiatrak zmienił grupę na tą o poziom wyżej oboje zaliczyliśmy nasze prelimy bardzo dobrze - Wiatrak miał 76%, ja 85,5% i jeśli stres nas nie zje i będziemy pracowali równie wytrwale, jak do tej pory powinno być ok w czerwcu:) Jestem okropnie dumna z Wiatraka bo osiągnął drugi wynik w grupie mimo, że dołączył do niej parę tygodni wcześniej - duma mnie rozpiera Wiatraczku!!!:*
A tak poza tym każdy tydzień wygląda bardzo podobnie - praca, siłownia, angielski, hiszpański (ale jeszcze tylko dwa tygodnie więc po świętach już będzie więcej luzu, a na poważnie do tego języka wrócę, jak zdam FCE, co mam nadzieję uczynić za rok). Super, że dni są teraz coraz dłuższe, bo rano kiedy wychodzimy z domu (nawet o 6.20) i kiedy wracamy około 6 popołudniu jest wciąż jasno! Więc może być tylko lepiej:) Szkoda jedynie, że nie można tutaj liczyć na cudną wiosnę i słoneczne lato - tego najbardziej mi brakuje w Szkocji, bo poza tym lubię wszystko inne i mieszkanie na przedmieściach naprawdę jest piękne kiedy zmieniają się pory roku, kiedy kaczki rankami tak ujadają, że ciężko o sen! Cudny klimat ma ten nasz dom i wszystko, co go otacza - kto nie testował, niech żałuje i bookuje bilet;) Mam nadzieję, że uda się Kasię tutaj w tym roku na jakiś tydzień ściągnąć:) Kto następny albo przed?:)
I to by było na tyle - zaległości uzupełnione, życzenia przekazane:) Jutro zaczynam sześciodniowy tydzień pracy, bo Fiona jest na urlopie i swój wolny poniedziałek zaoferowałam, by pokryć jej godziny, a poza tym zawsze to więcej pieniędzy, które są teraz na maksa potrzebne w obliczu 15 sierpnia:) Tak nawiasem mówiąc to już mniej, niż 5 miesięcy do naszego ślubu!!! Masakra, jak ten czas zleciał! Za chwilę będę pisała, że jedziemy na urlop do Polski z okazji ślubu i ja wiem, że nim się obejrzymy tak właśnie będzie! Szokujące! (uwielbiam, jak Emma w pracy na wszystko, co ją bulwersuje reaguje właśnie 'shocking' hahaha)
Na koniec jeszcze mała relacja z dzisiejszego biegu - żeby nie było, że jakiś oszukany był ten cały bieg;) I raz jeszcze Miszu - najlepsze życzenia urodzinowe:*

Jeszcze w domu - nie wiedząc co mnie czeka;) Jednak czapka to bardzo przydatna część garderoby podczas takich imprez;) 


Chwilę "po" - wielka radość, że się udało!:) Niby to taki 'fun run' tylko, ale dał ogromnie dużo satysfakcji...:)


Jest i medal - chyba pierwszy w życiu:)

czwartek, 7 lutego 2013

Z braku laku, a raczej czasu!:)

Po pierwsze, to przepraszam Goszę i Dorotkę, że tak się obijam w związku z wyróżnieniami, jakie od nich dostałam - nie bardzo orientuje się, o co kaman z tymi wyróżnieniami i mój świat blogowy jest raczej ograniczony do czytania dwóch, w porywach do trzech blogów. Na pytania odpowiem, ale jako, że poza Waszymi blogami niemal zupełnie nic nie czytam, a zgodnie z tymi zasadami, nie mogę Was wyróżnić więc urwę raczej ten łańcuszek wyróżnień:( Przepraszam i proszę o wybaczenie:)
Dzisiaj raczej długo nie zabawię, a nie zabawiam w ogóle, bo brakuje mi czasu... W związku z postanowieniami noworocznymi i chęcią doskonalenia, każdy dzień mam wypełniony "czymś". Zmieniliśmy Wiatrakowi siłownie na poniedziałek, środę i piątek więc z związku z tym, że razem dojeżdżamy do pracy ja również uczęszczam na "siłkę" - ciężko jest wstawać o 5.30, spędzać dwie godziny na ćwiczeniach, a później osiem w pracy. Ale dobrze mi to robi - jest to nie tylko trening ciała, ale i woli;) No a poza tymi trzema dniami we wtorki mam hiszpański, a we czwartki angielski. Tylko, że aby mieć siłę wstawać na siłownię rano cały tydzień trzeba chodzić spać wcześniej - niestety ja potrzebuję tych siedmiu godzin snu, żeby móc normalnie funkcjonować Ale póki co motywacji do niczego nie brakuje więc jest ok:)
Z utęsknieniem czekam już jednak na małą przerwę od szkockiej rzeczywistości i wizytę w Polsce. Lecimy 22.02 na tydzień i mimo, że będzie to tydzień mocno intensywny, strasznie się nie mogę doczekać!!! Prawdopodobnie wybiorę sukienkę, chcemy kupić obrączki i ruszyć nieco ze ślubnymi przygotowaniami (umowy, ustalenia etc.) - bo jakby nie patrzeć zostało nam tylko jakieś 6 miesięcy!!! Nie wiem czemu, ale jak o tym myślę, to takie mrowienie w brzuchu mi się pojawia;) Nieważne - najważniejsze, że już niedługo się z Wami wszystkimi zobaczę:*
Jak napisałam wcześniej, tak i potwierdzam - ten post długi nie będzie, bo zbieram się spać... Jutro "tylko" angielski i pół dnia w pracy - istny odpoczynek;) Dobrej nocy:*

T.

niedziela, 6 stycznia 2013

W czasie choroby dzieci się nudzą...

... bo ileż można w tym łóżku leżeć i nie mieć siły na nic?! No nuda jak nie wiem! Prawda jest taka, że w ogóle nie mogę sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz choróbsko tak mnie rozłożyło i kazało zostać w domu, a nawet w łóżku na tyle dni. Panuje jakaś grypa paskudna u nas, zresztą podobno w Polsce też, a że jakoś tak słabawo ostatnio funkcjonowałam, to i trafiło na mnie. W tym wszystkim jednak najstraszniejsze jest to, że pierwszy raz w życiu nie poszłam do pracy - strasznie źle się z tym czułam, ale po prostu nie byłam rano w stanie podnieść się z łóżka i to pomogło mi zadecydować o "pierwszym razie". Już się z tym pogodziłam, praca dała radę, no i mam to już za sobą:) Nieco niefajnie, że wszystko zaczęło się w moje urodziny - plany na miły wieczór wzięły w łeb, wieczór spędziłam w towarzystwie gorączki. 
Ale to o nie o tym miała być mowa:) Bo w międzyczasie weszliśmy w Nowy Rok, a będzie to na pewno rok wyjątkowy, iż gdyż ponieważ staniemy się mężem i żoną! Strasznie już nie mogę się doczekać tego 15 sierpnia i tego wszystkiego, co ze sobą przyniesie czas po!!! Staram się nie dać zwariować machinie ślubnej, ale nieco trudno w ogóle ją ominąć. Najważniejsze rzeczy mamy zaklepane, teraz wybór sukni, garnituru, obrączek i innych akcesoriów - planujemy w większości dokonać tego już w lutym, gdyż jest on mało ślubnym miesiącem i jest szansa, że ceny nie będą aż tak kosmiczne. Teraz każdy wyjazd do Polski będzie miał znamiona przygotowań ślubnych, ale jakże ja nie mogę się tego doczekać! Z drugiej strony patrzę do Excela z budżetem i kiedy spoglądam w pole "Wydatki planowane", to mam w głowie milion rzeczy, na które moglibyśmy spożytkować te pieniądze. No ale! To jeden taki dzień w naszym życiu i myślę, że warto!:) Także Kochani: Save the date! 15 sierpnia blisko;) No a poza tym wiele innych założeń na ten Nowy Rok - spisanych, przyklepanych więc nic innego, jak tylko je realizować;) 3majcie kciuki za ślub, za planowany Meksyk i za wszystko inne:) Ja też trzymam kciuki za różne wydarzenia Nowego Roku - zwłaszcza takie jedno, zaplanowane na 27 lipca;)
No i tak nam razem ten 2012 rok minął, niestety nie uzupełniałam bloga tak często, jak bym chciała, ale mam nadzieję, że się to nieco odmieni - na pewno teraz będzie się więcej działo, będzie o czym pisać, czasu w tygodniu tez jest nieco więcej zatem i to postanowienie mam zamiar realizować sumiennie;)
Robi się późno, kaszel męczy więc chyba czas na ostatnie słowa. Mam nadzieję, że ten Nowy Rok będzie dla Was łaskawy, radosny, pełen miłości i spełnionych marzeń! Wszystkiego dobrego Kochani!

T.