sobota, 31 grudnia 2011

Reflesja z końcem roku;)

Już zaczęłam czuć się trochę źle, że nie mam czasu na jakiekolwiek wpisy tutaj, dlatego dziś postanowiłam to zmienić;) Tak naprawdę, to dziś miałam cały dzień takiego powera, że nic nie było w stanie popsuć mi nastroju, a myśl, że jutro tylko 5 godzin w pracy i 3 dni wolne, w ogóle mnie napędzała do wszystkiego;) Poza tym jutro impreza sylwestrowa i szansa na poznanie nowych ludzi - w końcu. Gdyby jeszcze tylko nie było dylematu, w co się ubrać, byłoby milej;) Ale powyrastało się odrobinę z różnych odzień, to i teraz problem:/
A tak na poważnie, to dziś miałam na maksa fajny dzień. Dlaczego? Są co najmniej 3 powody:]

1. Wczoraj w późnych godzinach wieczornych podjęłam ostateczną decyzję odnośnie laptopa i padło na... jabłko w wersji Air;)))))))))))) Dziś Wiatrak transakcji dokonał i oczekujemy na przesyłkę - fajne na maksa uczucie tak czekać na coś, co będzie miłym doświadczeniem i takim trochę... krokiem do przodu. Decyzja sporo mnie kosztowała - i to nie tylko w wymiarze czysto finansowym... Ale spojrzałam na to z drugiej strony i wiem po tych kilku miesiącach tutaj, że potrafię odmówić sobie wiele, żeby realizować swoje plany. Ominęła mnie ta gorączka kupowania wszystkiego, co wpadnie w ręce, tylko dlatego, że kosztuje symbolicznego funta, dwa, czy pięć. I prawda bywa też bolesna, ale każdego tego funta oglądam dwa razy, zanim na coś wydam. Czasem aż sama denerwuję się na siebie za to, bo nawet chciałabym coś kupić, ale... uznaję, że jednak będzie zbędne, albo że nie ma gdzie tego trzymać. To taki trochę miecz obosieczny, bo jak naprawdę czegoś potrzebuję, to wszystkie sklepy muszę przekopać, żeby coś mnie zadowoliło i nie dawało poczucia zmarnowania pieniędzy:/



2. Pół godziny po zakupie laptopa sprzedał się mój stary laptop i to za (UWAGA!) 245 funtów;) Więc uznałam, że MacBook nie był aż takim ciężkim wydatkiem;) W Polsce w życiu bym nie sprzedała mojego poczciwego HP za takie pieniądze - zwłaszcza, że miał już ponad 4 lata i kosztował 3 razy tyle, za ile został sprzedany.


3. Dziś zostałam zaproszona do biura przez naszą szefową, która powiedziała mi, że chciałaby, abym została supervisorem:] Później powiedziała mi, że od przyszłego tygodnia zacznie mnie szkolić. Cieszę się, bo to zawsze nowe doświadczenie i można się czegoś nauczyć. No i pieniądze też troszkę większe - niewiele wprawdzie, ale mnie to i tak na maksa cieszy.


Więc jak tak zaczęłam pracę po tych trzech wiadomościach, to niemal fruwałam dziś wśród tych naszych customerów. Miła byłam, jak nigdy - w sensie do przesady, napiwki dobre, jakich dawno nie widziałam i wszyscy zadowoleni;) Już byłam troszkę zmęczona pracą ostatnio, bo na 15 dni miałam tylko dwa wolne i prawie same zamknięcia. Ale na całe szczęście od poniedziałku wracają dwie Polki do pracy (teraz będziemy we cztery w restauracji - same Polki;p) więc będzie o niebo lepiej. A do tego mam 1, 2 i 3 stycznia wolne więc mam nadzieję na byczenie maksymalne - czasem go potrzeba trochę. Jak znam siebie poogarniam najpierw wszystko i dopiero dam sobie zielone światło na nicnierobienie.


No coż - jako, że koniec roku zbliża się wielkimi krokami, a z nadzieją oczekujemy zawsze tego nowego, życzę wszystkim Wam, by ten nadchodzący Nowy, 2012, Rok był spełnieniem Waszych marzeń i oczekiwań! Dużo miłości, zdrowia i wszelkiej pomyślności:*
Piszcie noworoczne postanowienia i zaglądajcie do nich tak często, jak to jest możliwe, a być może uda się je zrealizować! Krok po kroku, jedno po drugim - na pewno warto je mieć i je urzeczywistniać;)

Teresa

niedziela, 18 grudnia 2011

Po przerwie, przed przerwą:/

Czas nadrobić odrobinę zaległości:] Ale prawda jest taka, że niewiele się ostatnio tutaj dzieje, to i pisać zbytnio się nie chce - bo i o czym?;) A tak na poważnie, to dziś poszłam do pracy po trzech dniach wolnego i się załamałam maksymalnie, bo pracuję teraz codziennie aż do Wigilii, a i w Wigilię kończę dopiero o 19:(... Takich świąt to jeszcze nie miałam nigdy:( Już widzę, jak będę miała ochotę siedzieć do późnych godzin nocnych, jak było w planach... Smuci to troszkę... :( Jak mnie denerwuje brak organizacji w tej pracy! Grrrrrr!!! Najlepiej powysyłać ludzi na urlopy i nie myśleć o tym, kto będzie w tym czasie pracował:] 
Ale i tak nie mogę nic z tym zrobić więc i nerwów szkoda. Tak, czy siak większość tego, co miałam do zrobienia na trzy dni wolne udało się zrealizować. Pokój odrobinę przyozdobiony, paczka do Polski poszła, gogle na narty zakupione;) I odpoczęło się też trochę, a jakże!:) I nawet ze dwa wieczory mieliśmy z Wiatrakiem dla siebie, dziś już tak dobrze nie jest, bo pojechał pograć chłopakami w coś tam na kompach. Zapowiedział, że będzie późno więc ja za niebawem po prostu zbieram się spać.
Strasznie mi się ostatnio tęskni za bliskimi i przyjaciółmi w Polsce... Nie wiem, czy ta emigracja jest dla mnie... Fakt faktem, że, siłą rzeczy, szlifuje się ten angielski, ale czuję się tutaj tak nieswojo:/ Jeszcze dochodzi do tego praca w weekendy oraz do późnych godzin, takie znowu mijanie się z Wiatrakiem i mi z tym niedobrze:/ Może to taki kryzys przed końcem roku?... Oby...
A że smętnie się zaczęło, to chyba lepiej skończyć.
Dobranoc. Nic dobrego z tego nie wyniknie.
T.

środa, 7 grudnia 2011

Powrót na szkocką ziemię

Ten powrót okazał się najtrudniejszym ze wszystkich dotychczasowych:( Zatęskniłam za wszystkim - bez wyjątku! Ale trzeba spojrzeć prawdzie w oczy - szybko zapomina się o tym, co niefajne;) Więc staram się spojrzeć tej prawdzie w jej wielkie oczyska i już prawie mi się to udało;) Ale zaczynając od początku (a trochę tych zaległości się zebrało...)...
Najpierw była Barcelona - piękna, ciepła, ogromna i pełna ludzi! Do tej pory Edynburg był miastem numer jeden, w którym mogłabym z ogromną radością kiedyś zamieszkać, ale po wizycie w Barcelonie, to właśnie ona jest niekwestionowanym faworytem. Miasto naprawdę urzekło mnie tymi wszystkimi pięknymi budynkami, taką spójnością i oczywiście Gaudim:] Sagrada Familia, czy Park Guell, to miejsca, do których by się chciało wrócić i ja wrócić będę chciała;) Bo wszystko tym razem zobaczyliśmy tylko z zewnątrz, od razu czując, że na jednej wizycie się nie skończy:) Następnym razem będziemy już wiedzieli, gdzie z całą pewnością wejść chcemy i na to przygotujemy się odpowiednio finansowo. Bilety wstępu poniżej 15 euro od osoby nie schodzą - niestety. A tyle tego było...;) 
Wiatrak nawet podczas naszego pobytu skorzystał z okazji i wykąpał się w morzu:] Temperatura powietrza około 20 stopni, wody pewnie trochę mniej, ale dał radę;) Co prawda był jednym kąpiącym się, ale był;) Ja zamoczyłam tylko stópki i oddaliłam się z powrotem na miejsce naszego odpoczynku - ciepły piaseczek:] Aż serce bolało na myśl, że nazajutrz trzeba opuścić ten ciepły kraj i to urocze miasto... Tego, jak bardzo urzekło mnie to miasto nie da się opisać tutaj, streścić. Było naprawdę cudnie i dobrze, że niektóre chwile udało się zatrzymać w obiektywie:)
Po Barcelonie przyszedł czas na "szybką" Polskę - dwa i pół dnia, co nas w ogóle nie zdziwiło, nie starcza na wszystko i wszystkich... Bardzo cieszę, że udało mi się spotkać z dziewczynami z McD - dostałam zaproszenie na ich imprezę managerską - bardzo zresztą udaną;) Była kolacyjka, były kręgle, była Klubokawiarnia Staromiejska (co to jest za magiczne miejsce, to szok! Polecam zdecydowanie!) i ciężki poranek też był. Zatęskniłam, jak nie wiem co za nimi wszystkimi... Szkoda, że nie dałam później rady zobaczyć się dodatkowo z Monią, z Sylwią, ale po prostu nie było na to czasu:/ Nie wspomnę już o tym, że nie wykroiłam nawet godziny dla Kory, Gosi, Ani.... W kwietniu planuję nadrobić te wszystkie zaległości - w dwa tygodnie powinnam dać radę;)
Ale za to udało nam się zobaczyć z Królikami, w domu których rekordy popularności bije zdecydowanie Hania - tak się zmieniła przez te dwa miesiące, że szok! Już się boję zmiany w przeciągu czterech kolejnych miesięcy;) Nie udało mi się tylko pogaduszyć z Dorotką - tak sam na sam i też trzeba czekać do kwietnia.
Jak zawsze gościną podjęła mnie Kasia:* I wspierała w cierpieniach w piątek rano i w każdych innych cierpieniach też, a kanapki smakowały jak zawsze - wyśmienicie:* Fajnie, że udało nam się pójść na pizzę i że Brat się załapał też fajnie:)
Noc na lotnisku, czekanie na Bus Station w Glasgow i zimnicę tutaj pominę już milczeniem. Koniec kropka. W pokoju mamy 18 stopni przy maksymalnym odkręcie kaloryfera, a 12 stopni w tym samym czasie przy podłodze... Teraz bardziej koniec kropka.
Być może teraz odrobinę częściej będę tutaj udziela wpisów, ale nic na siłę - wszystko młotkiem:] Bo teraz czas będzie bardziej inwestowany w świąteczne przygotowania - trzeba przygotować Wigilię, a i za prezentami się rozejrzeć:)

Do następnego:)
T.
Tak przy okazji, troszkę wspomnień z Barcelony;)






poniedziałek, 28 listopada 2011

Urlop rozpoczęty!:)

Od piątku, od godziny 19 przebywam na urlopie wypoczynkowym:) I strasznie mi z tym dobrze! Nieważne, że nie udało mi się jeszcze wyspać, że dziś obudziliśmy się przed 6 i że pogoda jest najgorsza od nie pamiętam kiedy! Wszystko to nieważne, bo mieliśmy fajowych gości przez ponad dobę, a już jutro jedziemy do Barcelony i wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że pogoda będzie całkiem miła:] A teraz po kolei.
W piątek o godzinie 20 przyjechali do nas Joanna i Bartek. I strasznie fajnie, że przyjechali, bo dawno Ich nie widzieliśmy i naprawdę bardzo miło spędziliśmy czas, jaki mieliśmy do dyspozycji. Szkoda, że pogoda popsuła się w piątek na maksa i wczoraj odwołali z tego powodu rejs po Loch Ness, który miał być główną dla Nich atrakcją. Swoją drogą po raz pierwszy widziałam na jeziorze takie fale - zanim okazało się, że rejs odwołany, strasznie byliśmy podekscytowani tym, że woda jest taka niespokojna i że będzie na maksa fajnie na takich falach:] Nie było to zbyt mądre myślenie;) Ale Wiatrak zagadał z miła Panią (w związku ze zwrotem pieniędzy) i okazało się, że zamek Urquhart Castle, który miał być jedną z atrakcji rejsu jest tego dnia przyjazny dla portfela i jak ma się takie specjalne zaproszenie, to można wejść za free. I przemiła Pani wydrukowała nam te wejściówki i mogliśmy zwiedzić go zupełnie za darmo:) Było naprawdę przyjemnie i wietrznie zarazem:] Ale wrażenia ogólnie bardzo dobre!
Z przyjemnych rzeczy jeszcze, to dostaliśmy w prezencie od Bartusiów przepyszną nalewkę cytrynową z wanilią! Miód w gębie!! Dawno tak pysznej nalewki nie piłam i napaliłam się, żeby taką zrobić;) Szybko po sporządzeniu można spożywać, a wrażenia z konsumpcji nie do opisania:) Joanna obiecała przesłać przepis więc dziś dam jeszcze spokój, wiem, że wrócą późno do domu, ale jutro jak tylko będę miała internet, od razu napiszę do Niej i się przypomnę:) 
No i to tyle z wizyty Bartków, bo dziś o 7 rano już nas opuścili MegaBusem... W domu będą dopiero o 2 w nocy więc podróż długa i na pewno męcząca:/
My dziś też przygotowujemy się do naszej jutrzejszej podróży. Ja już nawet jestem spakowana:] Tak czekam na tą Barcelonę, a jeszcze jak przeczytałam, jaka tam jest pogoda teraz i jaką prognozują na najbliższe dni, to szczerze się ucieszyłam:) Oby tylko nie padało, bo tego deszczu mam już troszkę dość:] Za moment będziemy pakowali Wiatraka i będziemy gotowi do drogi - rano pobudka około 7 i w drogę! Tak więc być może do przyszłej niedzieli będzie tu cicho:] Po powrocie, o ile czas na to pozwoli, nadrobię zaległości:]

Tymczasem borem, lasem:
Bye bye!:)
T.

P.S. Tak na koniec malutka focia z naszymi Gośćmi - robiona przez Chińczyków, tudzież Japończyków - dajesz im aparat i oni dobrze wiedzą, co z nim zrobić;)



piątek, 25 listopada 2011

Prawie, prawie...

... zaczynamy urlop:) Jeszcze tylko jutro 8 godzin w pracy i półtorej tygodnia wolnego! Może ustalimy w tym czasie termin nowego wyjazdu jakiegoś i będzie na co czekać - czyli jak zawsze:] Póki co myślę już o tym, co w Polsce jest do zrobienia do tego stopnia, że ostatnio przyśniło mi się, że zapomniałam odebrać paszportu i oby tylko się tak nie stało;) Muszę to wpisać jako pozycję numer jeden na listę to do:)
Z rzeczy mniej miłych i przyjemnych, dziś Wiatrak wyniósł z kuchni kolejna mysią denatkę:( Dobrze, że był kilka minut szybciej w kuchni, niż ja... To już lekkie przegięcie i za dużo, jak dla mnie:( Myśl o nowym lokum puka codziennie do głowy... Ja już się odzwyczaiłam od mieszkania w komunie chyba, a do tego te myszy zasrane! (no zasrane, bo obsrywają wszystko... ileż można?...)
Z dalszych niespodzianek, to znowu szukają kierownika do mojej restauracji... Co oznacza kolejne zmiany i dużo zamieszania, a także nowe ustalenia związane z grafikami, pewnie eksperymenty, czy coś można zmienić, żeby przyoszczędzić etc... Już zaczynało się robić całkiem fajnie, Elidth wkręciła się w nasze tryby, ale jednak brak doświadczenia na stanowisku kierowniczym dał jej w kość:/ Dziś na interview przyszedł koleś, na moje oko 45-50 lat, okularki, sweterek, siwawe włoski i już go sobie wyobraziłam pracującego przy smażeniu chipsów, czy ryby (co się czasem zdarza kierownikowi...):] Katastrofa, tak mogę określić to wyobrażenie:] Ale pożyjemy, zobaczymy, najwyżej poszukamy innej pracy;)
Mojego laptopa nie ma ze mną już kilka dni i stwierdzam, że ani razu mi go nie brakowało. A już myślałam, jak to wszystko będzie wyglądało jak go zabraknie i co? Niepotrzebnie:) A to sygnał, że moje przywiązanie do rzeczy zmalało. I dobrze! Bo dopóki nie będę czuła, że prawdopodobnie jestem w moim miejscu - domu, nie będę gromadziła dóbr, z którymi trudno będzie mi się rozstać (bo są takie cudowne, takie wypatrzone, nietanie...). Nasz wyjazd tutaj dał mi w kość pod tym względem, bo został cudowny toster, cudowna zastawa po babci, boska wolnoopadająca deska sedesowa, malutka praleczka i wszystko to, co gromadziliśmy przez ponad dwa lata, ale zwyczajnie nie mieliśmy jak tego zabrać, ani gdzie zostawić na przeczekanie. Więc od tego czasu kupujemy tylko to, co potrzebne, a jak potrzebne, to tylko takie, jakiego nie będzie szkoda zostawiać. Koniec kropka. A jak już przycupniemy gdzieś, kiedyś, na stałe i będę czuła, że to jest moje miejsce, to urządzimy wszystko od nowa i może wtedy znowu mi się taki ciut materialistyczny instynkt włączy, bo, bądź co bądź, tandety nie znoszę;)
Zdaje mi się, że do czegoś jeszcze miałam nawiązać, ale już nie pamiętam do czego. Aha, od wczoraj jestem posiadaczką HTC Wildfire S, otrzymanego w prezencie od Wiatraka:) Ale jako, że nadal aktualne pozostają powyższe ustalenia, że tylko rzeczy ważne zakupujemy (no może też bez przesady takiej zupełnej, ale mam nadzieję, że wiecie o co kaman...), to Wiatrak go nie zakupił, a znalazł na ulicy w kałuży, totalnie zalanego. Niemniej jednak osuszył, wyczekał ten trudny czas, żeby za szybko nie włączyć i okazało się, że działa! Tak więc Samsunga Galaxy zamieniłam na HTC i poczułam, że telefon z dotykowym wyświetlaczem może być i dla mnie:) Jeden dzień i bateria prawie wyładowana - nigdy nie miałam takiej średniej!:)

Jako, że pora późna (zawsze tak się składa, że pisuję wieczorami późnymi), skłaniam się ku pójściu spać. Jutro na 12 do pracy i od 3 mam (UWAGA!) szkolić nową osobę w restauracji:) Życzcie i Jej, i mnie zatem powodzenia:) Ale co tam - jeszcze tylko jutro i H O L I D A Y! Woooooohoooooo!

T.

niedziela, 20 listopada 2011

Sobotnie wyznania

Dziś skończyłam pracę już o 15 i szczerze powiedziawszy to nie przemęczyłam się zbytnio tymi 4 godzinami spędzonymi w Lorimers Family Restaurant & Take Away. Może to dlatego, że perspektywa wolnego popołudnia miła większą siłę przebicia?:] Prawda jest taka, że to było trzecie sobotnie popołudnie (odliczając holiday'e) od pół roku, kiedy nie pracowałam. A jutro będzie druga niedziela, w tej samej perspektywie czasowej, kiedy nie będę pracowała podczas śniadania:] Oj, jak mi się marzą weekendy wolne, oj marzą się;) No ale nie ma co tak marudzić (choć ja taką marudą troszkę jestem, jakby uczciwie spojrzeć prawdzie w oczy;p), trzeba dać sobie trochę czasu tutaj i realizować się w innych dziedzinach. Dzisiaj tak pomyślałam, że może warto byłoby nawiązać jakiś kontakt ze Związkiem Polaków w Inverness i wykazać na tym polu jakąś aktywność? Ważna jest w moim odczuciu taka integracja z Rodakami tutaj, a dodatkowo jest to szansa na poznanie nowych / ciekawych / wartościowych ludzi, zwłaszcza, że planujemy pobyć tutaj czas jakiś.
Wiatrak właśnie wciąga drugi już dziś film, ja skrobię na moim poczciwym laptopku tego posta i trudno się z tym pogodzić, ale za niedługo mój wierny towarzysz HP Pavilion PC idzie pod młotek:( Z jednej strony ciężko się z nim rozstawać, bo to jednak kilka ładnych lat: praca magisterska, praca na studia podyplomowe (czyli krew, pot i łzy), z drugiej natomiast lekkie (nie chcę użyć tego słowa, ale jest odpowiednie) podniecenie w związku z poszukiwaniem nowego sprzętu!;) Wymyśliłam już sobie coś, ale Wiatrak się nie chce zgodzić, bo za drogo. Wymyśliłam zatem coś drugiego, ale znowu coś nie pasi. Jednak moja wrodzona zdolność do prorokowania, czy jak tam kto woli intuicja, podpowiada mi, że zielony Sony Vaio (typ numer dwa), to będzie mój nowy nabytek, skoro nie ma szans na nadgryzione jabłko w wersji Air;)
Dziś moja Mamita świętowała swoje urodziny - zadzwoniliśmy więc z życzeniami i myślę, że się ucieszyła słysząc nas tych kilka minut, bo od razu zadzwoniła do sis z tą informacją. Dla Mamy ta nasza Szkocja to jakby drugi koniec świata, nigdy bowiem nie leciała samolotem, niewiele "zagranicy" widziała i domyślam się, że trudno Jej to ogarnąć tak trochę. Mi do pewnego momentu trudno było to ogarnąć, a co dopiero Mamicie;) Dlatego chciałabym bardzo, żeby przyleciała choć na parę dni w następnym roku, wiem, że trudno będzie Ją do tego przekonać, ale strasznie bym się ucieszyła, gdyby dała się namówić. Pamiętam, jak rok temu oświadczyliśmy, że wyjeżdżamy tutaj i jak planowaliśmy, że każdy po kolei będzie nas odwiedzał, szkoda tylko, że nie wszystkie z tych planów uda się zrealizować:(((((( Bo nie wszyscy "zaplanowani" są dziś z nami... :( Rzewnie jakoś tak się zrobiło, ale wciąż trudno mi się pogodzić, że Taty nie ma już z nami... 1 listopada w tym roku miał już inny wymiar i mimo, że nie było nas w Polsce fizycznie, ja myślami wciąż byłam 2160 kilometrów stąd...
I chyba na dziś już starczy, rozbolały żołądek świadczy albo o emocjach ponad miarę, albo o kiepskiej jakości pożywieniu (jednak to drugie, Wiatrak poskarżył się właśnie na to samo):]

Dobrej nocy i jeszcze lepszego dnia!
T.

P.S. A na koniec ulubieniec ostatnich kilku tygodni i piosenka, przy której myślę zawsze o Rzeźnickiej:


(to mój first time z takimi wynalazkami, ufam, że udany;p)

sobota, 19 listopada 2011

Chleb powszedni

Jako, że jutro rano nie biegam (dzień ustawowo wolny od biegania;p) i nie muszę w związku z tym wstawać megawcześnie (8 rano;p wiem, że godzina 8 jako określenie wczesnej pory jest pojęciem względnym---> Hania Król, jako budzik uaktywnia się około 5.30 jak wynika z ostatnich doniesień z Kraju), to jest i czas na małego posta:)
Wczoraj rano w kuchni odnaleziona została trzecia denatka z mysiej rodziny - Wiatrak mnie zapewnił, że była malusieńka i szczupluteńka, i na pewno niegroźna. Mi za to od razu do głowy przyszły myśli inne - skoro wcześniejsze dwie były dorodniejsze i złapane dzień po dniu, to być może byli to rodzice tej ostatniej i polowali na jedzenie dla potomstwa? A skoro myszy w zoologicznym kosztują około dwa złote za sztukę, to znaczy, że za jednym razem na świat przychodzi ich "w pytę" (mówiąc slangiem Wiatraka). A idąc dalej tym tropem, tych stworzeń może być u nas sporo:/ Już trochę nie mam do tego siły:( Tęsknię za Rzeźnicką w takich momentach, za ciepłymi ścianami, za sypialnią, za łazienką... Może i tutaj uda się znaleźć coś przytulniejszego za jakiś czas, na razie są inne "prorytety", jak zbliżający się H O L I D A Y:] Bo do jego rozpoczęcia został dokładnie tydzień! Zanim Barcelona, to jeszcze odwiedziny Joanny i Bartka, na które też już nie możemy się doczekać - nastąpi to właśnie za tydzień, o tej porze pewnie będziemy powoli zbierać się spać, żeby w sobotę na maksa wykorzystać czas;) (Btw: właśnie w taki sposób za każdym razem odpędzam myśli złe - czekanie na coś miłego i naprawdę wyczekiwanego pozwala zapomnieć o trudach dni powszednich na tej obczyźnie, bądź co bądź)
Powoli zaczynają mi się wkręcać świąteczne hity - pamiętam tych kilka ostatnich świąt w Focusie, gdzie non stop wałkowane były te same songi i czasem jak słyszę jakiś, to na maksa mi się przypomina ta galeriowa przedświąteczna atmosfera:) Te tłumy przed kasami były czasem delikatnie irytujące - coby wszamać BigMaca przed kolacją Wigilijną - ale w sumie ten przedświąteczny czas był super miły. Ciekawe, jak w tym roku będzie wyglądała Wigilia na tej szkockiej ziemi - prawdopodobnie będę pracowała do 18, a 25 powinnam mieć wolne (już zapowiedziałam Wiatrakowi, że jak będę musiała pójść do hotelu do pracy, to się zwalniam... Bo tutaj mają nasrane z imprezami świątecznymi w lokalach różnych, a że mój główny Boss oprócz mojej restauracji ma jeszcze kilka innych interesów, m. in. hotel, to sobie tak przesuwają pracowników, jak im wygodnie) więc 24 będziemy mogli posiedzieć dłużej. To w ogóle będzie nasza pierwsza wspólna Wigilia - trochę nie mogę się pod tym względem jej doczekać:)
Zaraz wciągamy jakiś filmos - Wiatrak montuje już TV:) Film podobno fajny, na faktach więc może dam radę wciągnąć w całości.

Póki co dobrej nocy:*
T


poniedziałek, 14 listopada 2011

I'm back:]

Dziś w końcu po kilku dniach przerwy znalazła się chwila na to, by drobnego wpisu udzielić:) A chwila znalazła się dlatego, że jutro nie trzeba iść do pracy, a co za tym idzie - nie trzeba pójść spać do północy;) Zasada przyjęła się bowiem taka, że przed dniem pracującym idzie się w tym domu spać do północy, tzn. ja idę tak spać, a Wiatrak nie wiem co wtedy poczynia;) Domyślam się tylko, że jest to związane z użytkowaniem komputera i są tego pewne plusy - co się zamarzy, to się ściągnie;) I dlatego właśnie teraz mogę się porozkoszować Michaelem Buble i mogę powiedzieć tylko jedno: U W I E L B I A M! Ja nie wiem w ogóle dlaczego tak późno odkryłam, że Buble, to Buble. Już jakiś czas temu zachwycał mnie swoim "Home", czy "You're everything", ale teraz to zachwyca jeszcze więcej i więcej.
Po drodze był 11 listopada - czułam się zupełnie, jakbym z Polski nie wyjeżdżała, bo też miałam wolne:] Ale i przy tej okazji tak się zastanawiałam, czy Ci, co o tę Polskę niepodległą tak walczyli, to czy w zamyśle taką Polskę mieli na myśli?... Trudne to trochę, a nawet bardziej, niż trochę, bo nie wiem, czy Polacy tak naprawdę czują tę wolność... Czy może być wolny całkiem ten, który zarabia 1300 z kawałkiem brutto za cały miesiąc swojej ciężkiej pracy? Ktoś mądry mógłby powiedzieć od razu - a czyja to wina, ze ktoś zarabia 1300 brutto? Na co ja od razu odpowiadam, że każdy ma prawo godnie żyć i zarabiać - nieważne, czy pracuje na najniższym stanowisku, czy jest pracownikiem wysokiego szczebla, czy prowadzi zacny swój biznes przynoszący krocie co miesiąc. Oczywiście każdego stać będzie na mniej lub więcej - zasobność portfela ma znaczenie, ale zdecydowanie jestem za tym, żeby ludzie mogli godnie przeżyć (nie przewegetować!) swoje życie. 
Taka to dygresja mała około jedenastolistopadowa... Temat dla mnie trudny, bo z jednej strony brakuje czasem tej Polski (a raczej pewnie tych i tego, co zostali/zostało), z drugiej szybkiego powrotu też nie przewiduję, choć przewiduję w ogóle w perspektywnie daaaaaalszej.
Póki co plus emigracji jest taki, że z nadmiaru wolnego czasu zaczęłam się ruszać - więcej, niż kiedykolwiek, co oznacza codzienne bieganie. Na razie bez szału może wielkiego, bo trasa krótka relatywnie, ale jutro planuję pierwszy raz ją wydłużyć i sprawdzić, jak kopyta zareagują - a lepiej takie rzeczy testować w dni wolne od pracy - sprawdziłam już i wiem, że zakwasy w pracy nie robią roboty:] Ale trzeba przyznać, że tydzień z kawałkiem codziennej przebieżki wpłynął ostatecznie na brak chęci wyplucia płuc;) Nie mówiąc o resecie głowy - nawet spora złość mija zaskakująco szybko. Szkopuł tkwi jednak w tym, że odkąd zaczęłam biegać, (UWAGA!) żadnego dnie nie padało!! Boję się utraty motywacji w chwili odmiany sytuacji atmosferycznej:/ Może Wiatrak zgodzi się wtedy na kurtkę do biegania (zgodzi się??:*);)
Oby motywacja nie zniechęciła się nadchodzącą zimą:)

Już za dwa tygodnie będziemy rozkoszować się Barceloną i ja już nie niemal tylko o tym myślę! Jutro i pojutrze są moje ostatnie dni wolne przed urlopem, co oznacza później 10 dni pracy non stop, ale nawet i tą myśl znoszę godnie (pewnie do chwili "gorszego" dnia lub zmęczenia). Strasznie się cieszę, że powoli udaje się realizować marzenia - na razie te mniejsze i relatywnie łatwe, ale jakże cieszące! 
Oczywiście na przylot do Polski też się strasznie cieszę i też już nie mogę się doczekać! To raczej nic z odpoczynkiem nie będzie miało wspólnego, ale damy radę!:) I hope;)

I z tą nadzieją czas kłaść się spać! Nighty night!
T.

czwartek, 10 listopada 2011

Bez tematu?

Właśnie skończyłam oglądać Kubę Wojewódzkiego - wczorajszy odcinek (z Piotrem Gąssowskim i Tomaszem Nicikiem?...---> koleś to w ogóle jakaś żenada, ale 500 tys PLN na koncie jest...) oraz stary, stary, jeszcze polsatowski jego program, w którym gościł onego czasu Kazimierę Szczukę. No i bez dwóch zdań, Wojewódzki to człowiek, którego słucha się z przyjemnością - może czasem trochę brak mu "elegancji", ale jest moim idolem;) Kazi też miło było posłuchać. A do tego wiele przezabawnych tekstów, żartów sytuacyjnych, czyli to, co tygryski lubią najbardziej!:) Tego mi też tutaj trochę brakuje:/ Ehs...
Dziś okazało się, że dostałam dodatkowy wolny dzień w pracy i przypadnie on na piątek:] W sumie fajnie, bo nie przemęczę się zbytnio dwoma dniami pracy, no i super, bo generalnie będę pracowała z nauczonymi pracy Polkami;) I napiwki będą zapewne okazalsze;) I czyściej będzie;) I mądrzej;) Co ci tubylcy mają problemy z prostymi działaniami matematycznymi, to przechodzi ludzkie pojęcie - mam czasem niezły ubaw kiedy w grę wchodzi rozbijanie rachunku na kilka osób i jeszcze jak dochodzą do tego procenty (rabaty) - temat nie do ogarnięcia;) Nawet kalkulator nie pomaga:) 
Ale gdy patrzę na to z drugiej strony, to widzę też pewne pozytywy - nie tego, że ludzie są chyba trochę słabiej, niż w Polsce wykształceni, ale tego, że nawet tacy ludzie mogą tutaj żyć (wy)godnie. Trzecia strona tego jest taka, że większość z nich (a konkretnie kobiety) w wieku dwudziestu paru lat ma gromadkę dzieci i z tego, jak się okazuje, też można wyżyć. Nic nie szkodzi, że jakby wychowanie tej gromady to jakaś abstrakcja...
Tak, czy siak z moich obserwacji wynika, że poziom życia tutaj jest całkiem przyzwoity i ludzie jakoś mniej jadu mają w sobie. Czasem tylko irytuje mnie to ich "How are you today?" po raz setny, kiedy nawet nie czekają na odpowiedź bo ich to w gruncie rzeczy mało obchodzi:] Ale i do tego mam nadzieję się przyzwyczaić:) No bo co zrobisz? No nic nie zrobisz:)

Dobranoc, idę spać, jutro oprócz tego, że budzik zadzwoni o 8, muszę o tej godzinie wstać!!! Aaaaaaaaa! Byle do piątku;)
T.

środa, 9 listopada 2011

Rzeczy pierwsze


Dziś mija dokładnie pół roku odkąd zaczęła się moja "przygoda" ze Szkocją i jest to dobry moment do tego, by zacząć swoje przemyślenia i refleksje, i rzeczy różne dzielić z bliskimi, przyjaciółmi, znajomymi i wszystkimi tymi, którzy tutaj zajrzą. Nie będę się dziś rozpisywała, jak to się zaczęło i jak tych 6 miesięcy tutaj uciekło nawet nie wiem kiedy, tylko zacznę od tego co dzieje się w tym momencie, na pewno nieraz odnosząc się do różnych motywów z tych ostatnich sześciu szkockich miesięcy. Tak więc: E N J O Y:)
I od razu, na „dzień dobry”: niestety ten dzień nie należy do tych dobrych:( Okazało się bowiem, że w pokoju naszych sąsiadów ujawniła się dziś w nocy… mysz… Dwa dni temu okazało się, że obcy lokator tej samej rasy „rządził” w naszej kuchni. Skończyło się to moim płaczem bo najzwyczajniej w świecie nie trawię takich stworzeń. I nie pomaga wtedy tłumaczenie i branie na logikę, że przecież ona (ta mysz) boi się mnie bardziej, jak ja jej… Ja od razu widzę, jak podjada moje jedzenie obsrywając je na dodatek, jak mi przynosi choroby do domu i próbuje wejść do roztwartej mojej w czasie snu gęby… I od razu mam ochotę spakować walizki i wiadomo co dalej:]
Ale jest też dobra, co najmniej jedna, kwestia: wygrałam dziś podwójne zaproszenie na koncert Janusza Radka w Filharmonii Zielonogórskiej! Szkoda tylko, że to już w najbliższy piątek, a ja jestem jakieś 2160 kilometrów dalej. Ale nic to – wyślę moją siostrę z kim tylko będzie chciała, a ona postara mi się załatwić autograf (jeszcze o tym nie wie;p) – taki substytut:) Odkąd wiele, wiele lat temu usłyszałam „Wielką wodę” w jego wykonaniu, chciałam usłyszeć go na koncercie. Ale nic to – może się to jeszcze uda, póki co Katarzyna będzie mnie godnie reprezentować:* Dzisiaj sobie pogaduszyłyśmy na Skype’ie i troszkę mi się zatęskniło – ale za trzy tygodnie z malutkim haczykiem na 3 dni przylecimy do Polski, a jeszcze fajniej, że za niecałe trzy tygodnie będziemy w… Barcelonie!!! Jak ja nie mogę się tego doczekać!!! Kręci mnie ta Barcelona jak nie wiem co;)
Jak na pierwszy raz, chyba starczy:] Wiatrak zaraz idzie na „siłkę”, ja udaję się do przypokojowego spa, bo ostatni (i jedyny zarazem:/) dzień wolny w tym tygodniu musi mieć jakieś znamię relaksu:)

P.S. Małe zakupy w H&M ostatecznie spowodowały znaczną poprawę mojego nastroju;)