poniedziałek, 10 grudnia 2012

Wszystko, co dobre szybko się kończy (na szczęście niedobre też;p)

Wróciliśmy, a urlop stał się wspomnieniem, ale takim, do którego na pewno często będziemy wracali...:) Było cudownie! I chyba po raz pierwszy zdarzyło nam się, że mieliśmy tak długi urlop, tak daleko od codzienności, że udało nam się po prostu w pełni odpocząć, zrelaksować i mimo, że strasznie trudno było rozstać się z Dominikańską rzeczywistością, obyło się bez łez. Za to z postanowieniem, że na Karaiby wrócić trzeba - bez dwóch zdań!:) Tak myślimy już o kolejnych wakacjach i prawdopodobnie będzie to Meksyk - chcielibyśmy zrobić sobie znowu dłuższe wakacje, może nawet prawdziwy honeymoon:) Tak a propos Meksyku, to ostatnio rozmawiałam na Skype z Kingą, koleżanką ze studiów, która od pół roku mieszka właśnie w Meksyku i plan póki co jest taki, że pojedziemy na trochę na słodkie lenistwo, a po nim przez tydzień około przyjrzymy się prawdziwemu Meksykańskiemu życiu. Ale to wszystko zależy od tego, jak finansowo będziemy stali - od jutra dieta więc jak pociągniemy na diecie aż do ślubu, to może coś z tego będzie;) Całkiem poważnie, to nieco mi się przytyło na wakacjach i dziś, kiedy weszłam na wagę przeraziłam się szczerze... Moje spodnie do pracy w miniony poniedziałek dały do zrozumienia, że coś się zmieniło, jednak nie sądziłam, że aż tak! No ale wracamy do normalnego funkcjonowania powoli więc jest szansa na zgubienie paru kilogramów do świąt:) W Święta znowu lekka rozpusta, do Sylwestra dieta i tak w kółko hahahaha
Powracając do urlopu, to poznaliśmy kilkoro Polaków, ale oczywiście poza jednym jedynym (zresztą strasznie dziwnym i prawdopodobnie obrzydliwie bogatym, do tego okrutnie zmanierowanym!) nikt nie mieszka w Polsce - nie dziwi mnie to za szczególnie, ale nieco smuci. Poza Rodakami trochę czasu spędziliśmy z gościem z Kanady, z sympatyczną parą Amerykanów (z Alabamy;p) i jeszcze inną parą Kanadyjczyków. Baaaaaaardzo fajnie minął nam ten czas, choć jednego dnia byłam już zmęczona gadaniem po angielsku non stop;) Ale dzięki nowym kontaktom mamy zaproszenie do New Jersey, do Toronto, do Londynu;) Od razu uprzedzaliśmy, że lepiej uważać na takie zaproszenia kierowane w naszą stronę, bo jak tylko będziemy mieli okazję, to na pewno skorzystamy - podobno o to chodzi w tych zaproszeniach, czyli nie, że są one z grzeczności;) Jednak najbardziej zabawnym motywem tej wycieczki jest to, że poznaliśmy na lotnisku w Puerto Plata parę Polaków, którzy mieszkają w Szkocji (!), a w Polsce pochodzą ze Świebodzina!!! To jest dopiero zbieg okoliczności! Czad na maksa!
Wypoczynek wypoczynkiem, ale dwa tygodnie zleciały szybciutko i dopiero wtedy zaczęły się schody... Nie wylecieliśmy do domy o czasie, tylko jakieś 14,5 godziny spóźnieni (ktoś prawdopodobnie otworzył wyjścia awaryjne i te poduszki, które się pompują, gdy samolot ląduje na wodzie właśnie się napompowały)... Podejście numer dwa mieliśmy o 8 rano i ja byłam nieco zestresowana... Nie tym, że się bałam, że znowu się coś otworzy, ale tym, że wielu pasażerów zakupiło w strefie wolnocłowej w dzień rzekomego odlotu różne trunki, które zgodnie z prawem można było mieć w bagażu podręcznym. I następnego dnia, kiedy drugi raz miał być odlot można było mieć je znowu w bagażu podręcznym wraz z paragonem zakupu:( To dobrze w sumie dla nas bo mieliśmy dwie butelki rumu, ale nikt nie sprawdził, czy te butelki miały fabryczne opakowania, a jedynie głupi paragon! Kiedy przeszłam przez tą kontrolę z tym rumem naprawdę zaczęłam mieć czarne wizje, że jakiś Talib jeden z drugim tuż nad Londynem wysadzą samolot dzięki fałszywym materiałom wybuchowym przetransportowanym w bagażu podręcznym w butelkach po rumie... Ja wiem - pewnie nikt poza mną nie wpadł na taki pomysł, ale to była moja pierwsza myśl i wszystko logiczne - gdybym ja była zamachowcem pewnie bym tak zrobiła... Ale szczęśliwie wylądowaliśmy i to było najważniejsze! Już później nic nie było ważne, choć przygód nie był to koniec. I wierzcie mi, że szczerze się ucieszyłam przekraczając próg domu...:)
A poza tym parę dni temu stuknęło nam 10 lat! Kawał życia już jesteśmy razem! Szok jak ten czas minął... Z tej okazji poszliśmy wczoraj na kolację, na której wszystko od początku szło nie bardzo. Długo na wszystko czekaliśmy, po długim oczekiwaniu ktoś przychodził ze złymi informacjami, że coś, co zamówiliśmy się skończyło więc poza starterami nie dostaliśmy niczego, co chcieliśmy - porażka, za którą Wiatrak jeszcze zostawił napiwek... Stwierdził, że nie co dzień, ani nawet nie co roku świętuje się 10 lat, ale ja tego nie popierałam, ale on płacił, ale ze wspólnych pieniędzy więc to tak, jakbym w połowie to ja zafundowała ten napiwek:/ Chyba już późno...;)
Kładziemy się zaraz spać, co prawda ja jutro mam wolne, ale chyba pojadę rano do miasta i wrócę koło południa, choć strasznie mi się nie chce. Ale Święta coraz bliżej i niestety trzeba poszukać tego i owego...:) Na koniec, dla osłody, małe wspomnienie naszej Dominikany - niech mi się przyśni...:)
Dobrej nocy lub dnia, jeśli zaglądniecie o normalnej porze!:)
T. 



poniedziałek, 12 listopada 2012

Z serii ciężka niedziela

Tak się strasznie ostatnio cieszyłam na nadchodzący weekend, a tu już niedziela i niedosyt odpoczynku okropny. Z drugiej jednak strony tylko dwa dni w pracy i upragniony urlop, z trzeciej strony nim się obejrzę będę zdawała relację z minionych wakacji i tak to już jest z tym czasem.
Dziś mam poczucie kompletnie zmarnowanego dnia, bo wstaliśmy bardzo późno i jakby trudno było funkcjonować normalnie. A to za sprawą wczorajszych urodzin Hrabiosa, które zakończyliśmy około 3.30 am... Zakończyliśmy w sensie takim, że ja już leżałam w łóżku. Byliśmy imprezowo w komplecie, czyli Gospodarze, państwo Rasztęborscy (tj. Emila i Kuba), Piątasy oraz Gosia z Michałem, no i oczywiście my:) Jedzenia było co nie miara, pan Jacek (tato Hrabiosa) odwalił kawał dobrej roboty i uraczył nasze podniebienia pysznymi potrawami. To pewnie przez to nasze - a zwłaszcza Wiatraka - żołądki były dziś takie ciężkie i zaczęły pracować około 13.30 dopiero;) Ale było w porządku i końcu wiemy, ile kosztuje taksówka z miasta do domu - prawie nie boli i raz na jakiś czas można sobie pozwolić na taką eskapadę. Dziś poza tym stwierdziliśmy, że powinniśmy w aucie mieć pakiet szczoteczki do zębów, podstawowe kosmetyki i piżamy na wypadek takich imprez bo wczoraj Emila z Kubą proponowali nocleg u siebie, ale ja nieumyta, z makijażem i brudnymi zębami spać nie pójdę więc mimo usilnych przekonywań wróciliśmy na noc do domu. Trochę to wyglądało tak zapewne, że wyszłam na jakąś księżniczkę, ale jeśli ktoś mnie troszkę zna, to wie, że takie akcje nie przechodzą i nie  ma to związku z żadnym gwiazdorzeniem...:) Trzeba mieć zasady;)
Dziś już powoli zaczęliśmy proces pakowania i nie ma tego dużo aż tak strasznie dużo:) Damy radę we wtorek ogarnąć temat szerzej;) Ale jest już lekka ekscytacja;)
W związku z posiadaniem jednej łazienki, zostałam poddana presji umycia zębów... Idę dopóki Pan i Władca nie zawładnie tym miejscem na dobre (lub może złe;p). Dobranoc:*  

sobota, 10 listopada 2012

Bambusy lekko spowszedniały:)

Wiem, że raczej nie powinno zmieniać się takich elementów, jak scena bloga, ale co tam! Bambusy lekko się znudziły, były chyba za intensywne więc pora na zmiany!:) Zdjęć żadnych, coby się na bloga, a raczej jako tło, nadawały nie ma więc z tego, co było do wyboru wybrałam właśnie to, co widać:) Chciałam jeszcze dodać, że ostatnio Bartuś dowiedział się o blogu i w ogóle wszyscy się zdziwiliśmy, że przez tyle czasu nic nie wiedział, a śmieszne było to, że jak powiedzieliśmy tytuł, to nie mógł w to uwierzyć, bo kilka dni wcześniej starał się Joannie wytłumaczyć, w jakich sytuacjach kiedyś, kiedyś korzystałam z tego określenia! Oj, dawno to było, a on takie rzeczy pamięta:) Ale jak by nie patrzeć moje poglądy w tym temacie się nie zmieniły: Ty żyjesz, Ty decydujesz...:) Czasem to wszystko nie jest takie proste, ale wciąż wierzę, że to możliwe - zawsze...:) 
Z dziwnych rzeczy, to dzisiaj utknęła mi kość od kurczaka w gardle:( Wiatrak mówi, że to nie mogła być kość, bo malusieńka (nawet gdyby to była kość) od razu by przez przełyk przeleciała, a większą na pewno bym poczuła gryząc, ale ja myślałam, że oszaleję! Byłam przekonana, że to kość i od razu skończyłam kolację... Oj, jak ja nienawidzę kurczaka z kośćmi i innych ryb - zawsze coś znajdę:( I nawet Wiatrak obrał mi tego kurczaka z kości... I nie pomogło... Może sam strach przed znalezieniem czegoś powoduje, że moja wyobraźnia intensywniej pracuje i funduje takie sytuacje, jak ta dziś?
Dziś piątek, co oznacza w tym momencie wolny weekend! A to z kolei oznacza, że idę przed urlopem do pracy tylko dwa razy, i że w niedzielę będziemy się już pakowali! Dziś w nocy miałam sen, że byliśmy już na miejscu, nie wiem tylko, co robił tam Hrabios z Eweliną i moja koleżanka ze studiów, i czemu mieliśmy tylko jeden pokój, i czemu bez widoku na morze? Snu opowiadała nie będę - oszczędzę szczegółów hahahahahah Acha, a śnienie o czymś to sygnał, że zaczynam tym żyć! W końcu!:) Musimy wszystko w niedziele opracować, sprawdzić dokładnie połączenia, godziny, bo łatwo jakoś coś przeoczyć, a tego byśmy nie chcieli;) Strasznie już nie mogę się doczekać!!!:)
Zbieram się powoli do spania, bo jutro wprawdzie mam wolny dzień, ale planuję pojechać na siłownię, jak Wiatrak będzie jechał do pracy i mnie zabierze, jak będzie wracał, albo w mieście się spotkamy. Muszę przyznać, że siłownia sprawia nawet troszkę radości - za dużo to tam nie dźwigam ciężarów, ale biegam troszkę (teraz na dworze nie mam warunków, bo poza ciemnymi polnymi drogami nie ma niczego nadającego się do pobiegania...), jeżdżę na rowerku, piłuję Orbitreka i wzmacniam ramiona (a tak naprawdę to ostatnie to tylko przykrywka, bo mam plan zlikwidować śmieszne wałeczki w okolicach pach - wtajemniczeni znają nazwę własną tychże fałdów skórnych hahahahaha Już mnie ponosi, a to czas powiedzieć: DOBRANOC:*

T.

czwartek, 8 listopada 2012

Listopad nas niespodziewanie zastał!

Miałam wrażenie, że ostatnim razem pisałam coś tak zupełnie niedawno, a tu niespodzianka, bo to było w połowie poprzedniego miesiąca! Szok z niedowierzaniem!;) Ehs, mam nadzięję, że w którymś momencie ten czas troszkę zwolni - pliiiiisssssss!:)
Za tydzień dokładnie ostatni raz przed urlopem idę do pracy i dziwne, bo jeszcze nie czuję szczególnej ekscytacji tym wszystkim. Może w trakcie weekendu, kiedy będziemy musieli powoli pakować manatki dreszczyk nadejdzie? I hope so!:) A poważnie, to jeszcze nigdy tak daleko nie byliśmy, to tak naprawdę drugi w naszym życiu jakkolwiek egzotyczny wyjazd i miałam nadzieję na totalną ekstazę - a tu póki co nic...:) Chyba się starzeję;) Moje zmarszczki mimiczne trochę mi o tym przypominają, ale ciągle się łudzę, że ta młodość tak szybko nie przeminie...:) No, ale weekend jest ostatnią nadzieją na Reisefieber;) 
A propos podniecenia z ekscytacją - dziś przyszła do nas paczka z Polski! Moje ukochane Mikołajki, i Kobiety na krańcu świata! I obrusy, i koc, i wyciskarka do cytrusów, i maska, i rurka do snorklingu i lekki powiew Polski po prostu...:) Ale to nie dlatego, że kiełbasy jakieś przyszły w tej paczce, chyba tylko po prostu myśli z Polski...:) Tak trudno zdecydować, co jeszcze będziemy chcieli zabrać, co może się przydać - te wszystkie książki, dokumenty... Mimo, że jesteśmy tutaj razem półtorej roku (jutro mi tyle mija...), to wciąż mamy trochę tego stuffu, z którym nie wiemy, co zrobić. Takie to emigracyjne dylematy się czasem nawijają, ale w gruncie rzeczy do następnej wizyty w Polsce nie musimy o tym myśleć hahahahahah 
Jutro od rana na wysokich obrotach bo najpierw skoro świt siłownia (chce mi się płakać, jak myślę, jakiż ten świat jest nieprzyjemny o 6 rano, jaki ciemny i zimny...), później angielski, no i praca oczywiście. Nie żebym narzekała na cokolwiek, może trochę na te ranne siłownie, bo pora mnie po prostu nie przekonuje, a że mamy jeden samochód, do miasta daleko, to i karnet wykorzystuje. W sumie tak sobie myślę, że te wspólne dojazdy i czasem brak innego wyjścia mobilizują do wcześniejszego wstawania i tym samym do większej aktywności:) Jest to jakiś pozytyw:) Może dam radę przypomnieć sobie o tym, jak o 6 zadzwoni budzik i jak przez 15 minut będę mówiła, że nigdzie nie idę hahahaha Są niby autobusy, ale nikt nie ma pewności, czy ta zatoczka nieopodal domu to przystanek i jak dokładnie kursują, poza tym w deszczowe dni brak choćby daszka jakiegoś małego powoduje, że ten środek transportu odpada w przedbiegach;)
Idę spać - przybliża to jakoś mocniej do urlopu - pierwszego tak długiego, i po prostu urlopu... Chyba teraz, przy tej końcówce już czuję, że ekscytacja się wkrada! Jeszcze napiszę przed wyjazdem - jeśli będą nudy totalne lub brak czasu, to nie będzie sensu/czasu na zmuszanie Was do czytania, ale to się wszystko zobaczy:) Póki co dobrej nocy:*

T.

środa, 17 października 2012

Nic za bardzo do czytania, bardziej do oglądania:)

Tak, jak wcześniej obiecałam, obfotografowałam nieco naszą hacjendę i choć zdjęcia pozostawiają wiele do życzenia, to w sumie nie szkodzi - jakby ktoś miał ochotę porównać to z rzeczywistością, to jak najbardziej jest to możliwe. Acha, na zdjęciach nie ma dolnej sypialni, bo chwilowo służy za suszarnię, ale obiecuję, że jest. Jeszcze tam nie spaliśmy więc nie wiemy, czy będzie dla gości, czy dla nas, póki co śpimy na górze - przynajmniej do toalety w nocy bliżej;)
Ale do rzeczy...:)
Widok na naszą kuchnię, z wejścia, bo wchodzi się właśnie przez kuchnię, z tarasu:) Zasadniczo w niczym to nie przeszkadza:)


A tutaj widok ze schodów - kawałek kuchni i miejsce, gdzie spożywamy śniadania. 


Góra i moja ulubiona miejscówa! Kanapa przy oknie! Wymiata, przyciąga i dobrze się wciąga Friends'ów hahahahaha


Tym razem widok na Wiatraka ulubioną miejscówę (ta po lewej, z podusią, która przypadkiem się ulokowała właśnie tam), nieco dalej stół zdolny pomieścić minimum 6 osób, a za ścianką nasza bieżąca sypialnia:)


A tutaj już łazienka, która, jeśli ktoś ma nieco wyobraźni znajduje się dokładnie na przeciw łóżka - stąd lubię spać właśnie tutaj;)


Widok na nasz domek letni, gdzie mamy nadzieję delektować się kawą w ciepłe dni (one nadejdą szybciej, niż ktokolwiek się spodziewa - mówię Wam!), zdjęcie zrobione z okna zaraz przy śniadaniowym stoliku:)


No a tutaj powracamy do punktu wyjścia, czyli drzwi z kuchni wprost na taras:) Jakby trudno było przyuważyć, to nieco za domkiem letnim stoi taka zielona niby - beczka i to jest nasz... kompost!!! W końcu mamy własny kompost, za którym Wiatrak nie przepada, bo jak się go otwiera to nieco "zapodaje", ale to tylko wszystko to, co zjadamy, a raczej co z jedzenia zostaje i to powinno też dać do myślenia;)


A na sam koniec widok z okna na górze zaraz po powrocie z pracy... Rano jest bardzo podobnie, a może nawet piękniej...:) Ta cisza i spokój rekompensują wszystko! I nawet pociąg tak blisko, blisko domu nie przeszkadza już aż tak! Ja po prostu kocham to miejsce!... A jeszcze ważniejsze, że razem możemy się tym wszystkim cieszyć:) A to wszystko dzięki Wiatrakowi, bo to On wyłowił tą ofertę:*
Jak już pisałam poprzednio, jeśli szukacie pomysłu na wakacje, to zapraszamy, mogą to być zimowe, wiosenne, letnie, jesienne wakacje:)
I to w sumie na tyle dziś - miały być tylko zdjęcia, wyszło troszkę więcej:) Czytających pozdrawiam ciepło, mimo, że rano było w minusie:) Dobrej nocy!

T.

poniedziałek, 15 października 2012

Z pamiętnika wiejskiej gospodyni...:)

Klimat, jaki panuje w naszym nowym Domu jest moim ulubionym - bez dwóch zdań! Ani przez chwilę nie pomyśleliśmy, że może decyzja była nietrafiona, że dojazdy są męczące, a poza tym, że będziemy teraz mniej oszczędzać - mimo, że dwie ostatnie rzeczy są mocno zgodne z prawdą, ani nawet nie przyszłoby mi do głowy zmienić tego miejsca na coś innego! It's just perfect!:) Prawda jest taka, że każde mieszkanie, które chcielibyśmy tylko dla siebie, czyli z jedną lub dwoma sypialniami w mieście kosztowałoby tyle samo, a na pewno klimatu nie było takiego, jak tutaj - wiem, że obiecałam kilka fotek więc mam wielką nadzieję, że jutro uda mi się obietnicę zrealizować. Może uda się choć trochę oddać klimat:)
Ostatnie tygodnie minęły szybko, ale to żadna tajemnica, że czas po prostu biegnie za szybko... Po drodze były urodziny Gosi i Michała, mieliśmy okazję posiedzieć razem w większym gronie, zjeść dobrą kolację i po prostu fajnie spędzić czas:) Tego samego dnia Piątas miał urodziny, ale nie było nam dane razem celebrować tego czasu. Ale już więcej nic nie napiszę na ten temat - wciąż trawię:|
Poza tym wczoraj byłam na imprezie pożegnalnej Sylwii, z którą pracowałam poprzednio, bo zdecydowała się przenieść swoje życie do Hiszpanii - z racji oczywiście faceta;) Trochę smutno, bo mimo, że nie byłyśmy w mocno zażyłych relacjach, nie miałyśmy nigdy czasu, by spotykać się prywatnie, to dużo przegadałyśmy w pracy i dobrze się dogadywałyśmy. No, ale przynajmniej będzie gdzie jeździć na wakacje:)
A tak poza tym, to zaczęliśmy w czwartek angielski - było fajnie choć to dopiero pierwszy raz więc sporo organizacyjnych kwestii zjadło dużą część naszego czasu. Ale już po pierwszych zajęciach coś w głowie zostało więc fajnie:) Tylko problem polega na tym, że jednak przyszłam późno do pracy, było busy, przebierałam się szybko, wpadłam do customersów nieogarnięta, niedoinformowana więc na maksa to nie robi... W związku z tym będę zaczynała pracę w czwartek dopiero o 13.30 i stracę 4 godziny tygodniowo... No ale jednak angielski ważniejszy!:) Będzie ok, najwyżej kupimy tańszą sukienką ślubną;)))))))
Dziś mamy 14 października więc dokładnie za miesiąc lecimy na wakacje! Strasznie już nie mogę się doczekać! Zwłaszcza, że ostanie dni, a w zasadzie tydzień, były okrutnie ciemne, deszczowe i aż nie chciało się rano wstawać... Zwłaszcza, że teraz, kiedy razem dojeżdżamy zdarzają się "dni siłowniane", co oznacza nie mniej, nie więcej, niż tylko pobudkę o 6 rano i wyjazd na siłownię o 7:] Jest wtedy w ogóle ciemno i nieprzyjemnie... Ale nie ma co - tylko pozytywy z tego wynikają;) A powracając do wakacji, to trzeba rozglądnąć się za jakimś bikini, szortami i innymi tego typu gadżetami;) Masakra jest taka, że będziemy lecieli 10,5 godziny i nie wiem, jak to przeżyjemy, ale, ale, ale... będziemy się dwa tygodnie byczyć i to jest najważniejsze! Myślę, że zasłużyliśmy na solidną porcję relaxu po ostatnim roku.
Powoli trzeba się zbierać do spania. Jutro po raz pierwszy zostaję sama w domu! Nie idę do pracy, nie jadę do miasta, wieś moim sprzymierzeńcem:) Muszę odrobić pracę domową z angielskiego, ogarnąć Dom, poprać, ale strasznie mnie to cieszy! Lubię nasz Dom - baaaaaaaaardzo:) I tym miłym akcentem życzę Wam dobrej nocy!:)

T.

sobota, 29 września 2012

Piątek, po którym sobota jest wolna w końcu nadszedł:)

Od zeszłego tygodnia, kiedy przeprowadziliśmy się do nowego lokum (szerzej o nim nieco dalej) i codziennie "walczyliśmy" ze skutkami przesiedlenia, miałam wrażenie, jakby dni płynęły strasznie wolno, były jakieś takie długie, niemal codziennie wracaliśmy do domu późnymi wieczorami, bo to zakupy, innym znowu razem spotkałam się z Sylwią po pracy na miłą czekoladę i pogaduchy, innym znowu razem sprzątaliśmy stary pokój definitywnie i tak się to jakoś wszystko niemiłosiernie ciągnęło i ciągnęło. Nie mieliśmy nawet za dużo czasu nacieszyć się naszym "Averon Cottage" - oficjalna nazwa naszego domostwa:) A cieszyć się jest z czego...:)
Mieszka nam się baaaaaardzo dobrze, jedynym minusem jest bliskie sąsiedztwo torów kolejowych, ale i do tego niemal już zupełnie przywykliśmy:) Pociągi przejeżdżają szybko, są krótkie i trochę trzęsie domkiem, ale i to przestaje powoli doskwierać. Swojego osobistego domu nie chciałabym w takim pobliżu traktu kolejowego, ale jak na wynajęty jest w porzo:) Jest bardzo ciepło - mimo, że mamy tylko jeden kaloryfer, który w dodatku jest sterowany przez piec naszego sąsiada zza ściany, ale trzeba przyznać, że Lorens (brat właściciela i nasz najbliższy zaścienny sąsiad) grzeje równo - choć tylko wieczorami i rano, ale kiedy wstajemy jest już ciepło i gdy wracamy koło 18 znów jest baaaardzo przyjemnie więc narzekać zupełnie nie możemy:) Mam dylemat, jak nazywać nasze nowe lokum - mieszkanie, czy dom, ale chyba jednak zasługuje na miano domu i tego będę się trzymała:) Postaram się na dniach, kiedy ostatecznie uporządkujemy nasze rzeczy w komodach i na półkach obfotografować domostwo i umieszczę parę zdjęć tutaj. Na razie musicie mi wierzyć na słowo, że jest bardzo miło i przytulnie i pachnie! I nawet nie czuć wilgoci, jaka towarzyszyła nam na George Street:) A wodę mamy przecież jakieś 200 metrów od domu - widoki przecudne, zwłaszcza rano, kiedy czasem nie chce się wychylić nosa spod kołdry (nowozakupiona, zdała egzamin celująco!), widok za oknem wynagradza wszystko! I ta cisza wieczorem - doznania bezcenne!:) Myślę, że decyzja o zamieszkaniu tutaj była słuszna - mimo odległości od centrum, przychodzenia do pracy pół godziny przed czasem;) Ja jestem kompletnie zakochana w tym miejscu! I w końcu mamy dodatkowe łóżko dla Gości - zapraszamy wszystkich chętnych:)
W związku z nowym domem, jakoś ślub poszedł lekko w odstawkę, to znaczy wiemy już, że data uległa drobnej modyfikacji - na 15 sierpnia - UWAGA! czwartek - miejsce: Pod Aniołami w Sulechowie:) Więc może i dlatego trochę odpuściłam - bo przynajmniej miejsce i datę mamy już zaklepane, teraz na spokojnie jakiś grajek, fotograf, sukienka, obrączki i już;) Myślę, że teraz w styczniu, kiedy planujemy na kilka dni przylecieć na urodziny Miłosza z grusza pozałatwiamy niektóre tematy:) Na pewno w styczniu będzie taniej - poza sezonem ceny lecą nieco w dół, a jakoś nieszczególnie nastawiamy się na "must have this season" - sukienka z grubsza znaleziona, obrączek się poszuka i będzie git:) Póki co potrzebujemy resetu od myślenia o kosztach i całej reszcie. 
Acha, chciałam jeszcze powiedzieć, że kocham smartfony! WhatsApp to jedna z fajniejszych aplikacji;) Polecam szczerze!:)

To tyle na koniec - jutro rano jadę z Wiatrakiem do miasta - najpierw na zakupy, później na siłownię, a później idziemy na kolację urodzinową naszych znajomych:) Widziałam ciasto ja fejsie i zapowiada się cudddddddniiiieeeee - świeżo i słodko;) Tylko jak my na to zadupie później wrócimy?? Chyba przenocujemy ostatni raz na George Street - w śpiworkach;) Ale to jeszcze zobaczymy jak się sytuacja rozwinie;) Choć zapowiada się, że może się rozwinąć:) Tymczasem dobrej nocy:*
T.

niedziela, 16 września 2012

Dłuuuugi weekend w końcu nadszedł!:)

Tak naprawdę wciąż po ślubie Kuby i Emilii nie doszłam jeszcze do siebie. Wróciliśmy w nocy z poniedziałku na wtorek, około 3, a na 9.30 szłam już do pracy. Później praca aż do soboty, tylko niedziela wolna i kolejne pięć dni, które były wyjątkowo "busy". Był wprawdzie ten wolny dzień, ale kompletnie nie odespałam tego szalonego ślubnego weekendu, tej podróży i poza tym niemal codziennie budzę się w środku nocy lub nad ranem i... kolokwialna dupa, spać nie mogę:|  Kompletnie to do mnie niepodobne, bo zawsze przykładałam głowę do poduszki i rano budził mnie alarm, że czas wstawać, a tymczasem coś się zaburzyło. Poczekam jeszcze trochę, zobaczę, czy się coś zmieni, a jak nie, to wtedy zadziałam;) Ja nawet podejrzewam, co może być przyczyną tego niespania: sala na wesele, której, jak się okazało nie mamy, bo rozwiązanie, jakie przedstawił Zajazd Pocztowy kompletnie nas nie urządza - musielibyśmy podzielić Gości na dwie osobne sale, a tańce byłyby w trzeciej. Kompletnie nam ta opcja nie odpowiada, muszę tylko teraz delikatnie Panu managerowi wyjaśnić, dlaczego jednak nie skorzystamy z ich restauracji. Ja byłam pewna, że wszyscy Goście zmieszczą się na jednej sali, a w sali obok będzie można potańczyć, tymczasem wszyyyyyystko się rozjechało. Szkoda troszkę, bo bardzo podobała mi się ta restauracja jako miejsce na przyjęcie weselne. W poniedziałek podzwonię jeszcze do innych miejsc i mam nadzieję, że terminy sierpniowe nie będą już zupełnie zapchane:) Chcielibyśmy pozostać przy tym 10 sierpnia, ale zobaczymy, czy się uda:) Więc jeśli sala będzie już dogadana i nadal będę miała problemy ze spaniem, to wtedy zacznę się martwić:)
Strasznie pozytywne jest to, że mam teraz co dwa tygodnie długi weekend i że każdą niedzielę mam wolną. Dziś, z racji tego, że Wiatrak nie poszedł po siłowni na basen, po obiedzie poszliśmy na spacer - "na koniec świata";) Gdyby nie to, że strasznie wiał wiatr i rozbolała mnie aż od tego zimnego podmuchu głowa, byłoby jeszcze przyjemniej. Niemniej jednak, popołudnie zaliczam do udanych!:) Trochę tylko cierpiałam, bo wczoraj poszłam pierwszy raz po długim "nicnierobieniu" na siłownię i dziś odczuwam skutki, uda i ramiona bolą, jak nie wiem co, a jutro pewnie będzie jeszcze gorzej. Ale zajęcia bardzo fajne - kettlebells - z ciężarami, takimi kolorowymi, fajnymi;) Trochę się tam nawywijałam przy tych ćwiczeniach, ale naprawdę bardzo mi się podobało. Nawet rozważamy z Wiatrakiem zakup zestawu takich ciężarków do domu - bajecznie proste zasady, a dużo pożytku dla ciała;) Jestem maksymalnie na to nakręcona, tak samo, jak na to, by powrócić na rowerki:) W poniedziałek pójdę na zajęcia dla początkujących - od czegoś trzeba zacząć;) A w przyszłości wiosennej bardzo bym chciała kupić rower taki normalny - będziemy mieli gdzie go trzymać w nowym mieszkanku więc fajno bardzo:) A w ogóle, to przeprowadzka już za tydzień! O tej porze mam nadzieję mieć umyte okna, zwiezione część rzeczy i rozkoszować się naszym nowym lokum!!!:) Strasznie już nie mogę się doczekać - jak tylko się przeprowadzimy, obfotografuję wszystko i podzielę się tutaj:)
Tak poza tym stałam się wielką fanką grapefruit'ów! Wstyd się przyznać, ale dopiero ogarnęłam technikę ich jedzenia! Pamiętam, że te owoce zawsze mi się kojarzyły z cierpkością, ale przy okazji naszej diety, do której chyba powrócę od przyszłego tygodnia, musieliśmy zjeść w dzień oszustwa właśnie ten owoc i pokochałam go szczerze!:) Zajadałam się tymi rubinowymi, ale ostatnio z braku laku kupiliśmy takiego podstawowego i też okazał się pyszny więc teraz codziennie niemal pałaszuję te smakołyk:) A że są mega tanie tutaj, to tym lepiej;)
Wczoraj uświadomiłam sobie, że zostały dwa miesiące do naszych wakacji - strasznie już nie mogę się doczekać tego wyjazdu i mam wielką nadzieję, że będziemy zadowoleni, wypoczęci i wrócimy pełni energii:) Lipa tylko jest taka, że opuścimy trzy lekcje angielskiego i ciężko będzie to nadrobić później więc chyba musimy z Morag - naszą nauczycielką - ustalić to szybciej i wcześniej zacząć nadrabiać zaległości. Tych lekcji już też nie mogę się doczekać - jeśli Morag jest tak dobra, jak ją wszyscy dokoła rekomendują, to po tym roku powinien być duży progres i zdany egzamin;) A za trzy lata, to powinniśmy śmigać już perfect;))))) Cóż - czas i tak upłynie, i to szybciej, niż przypuszczamy, a dobry angielski to drzwi otwarte na wiele możliwości - może się kiedyś przeniesiemy w miejsce, gdzie pogoda będzie lepsza, niż tutaj, bo szczerze powiem, że jest to coś, co mnie troszkę dobija... Bez przesady, ale zawsze;)
Nie wiem, czy pisałam o tym wcześniej, ale zaczęliśmy z Wiatrakiem oglądać Friends'ów - kończymy trzeci sezon, z angielskimi napisami oczywiście i troszkę trzeba przyznać można się i z takiego serialu nauczyć;) Mówię oczywiście o aspekcie językowym;) Kiedyś jednak inaczej się oglądało perypetie bohaterów, dziś perspektywa, realia są zupełnie inne, ale wciąż miło ponabijać się na przykład z ich ubiorów;)
To chyba tyle na dziś, jak Wiatrak wróci z walki Pudzianowskiego, może wciągniemy z odcinek Friends'ów, a później, gdy przyłożę głowę do poduszki, raczej nie będę miała problemu z zaśnięciem:) Kolorowych snów wszystkim, a tym, co wieczorem nie przeczytają miłego dnia!:)

Teresa

piątek, 7 września 2012

Polska, Polska i po Polsce:)

Wciąż będę się dziwiła, że ten czas tak szybko leci. Niedawno pisałam, że za dwa tygodnie wybieramy się na ślub, a tu już parę dobrych dni po ślubie, nawet trochę się ogarnęliśmy, tylko jeszcze kosz pełen prania daje o sobie znać, że są jakieś zaległości, ale i to mam nadzieję ogarnąć do końca tygodnia:)
Co do Polski i ślubu, to było baaaaaaardzo fajnie, choć i tym razem PKP nie zawiodło i zafundowało nam małą niespodziankę:) Otóż w Poznaniu kupiliśmy bilety na podróż do Działdowa z przesiadką w Iławie i wszystko do Iławy szło dobrze:) Ale w drodze do Działdowa okazało się, że mamy zły bilet, bo my mieliśmy na Regio jakieś, a to było TLK:] Śmieszne jest tylko to, że na tej trasie w ogóle to Regio śmieszne nie kursuje:/ Paranoja jakaś! Oczywiście za bilet u konduktora musieliśmy zapłacić dodatkowe 10 PLN:/ I nie mieliśmy polskich pieniędzy i musieliśmy od przedziału do przedziału chodzić i prosić, by nam ktoś 20 funtów wymienił:/ A kiedy poszliśmy po zwrot kasy za niewykorzystany bilet, pani w kasie potrąciła 15% jakiejś opłaty dodatkowej i już mi ręce na to wszystko opadły. Ale grunt, że dojechaliśmy, że szczęśliwie i że wesele było udane:) Szkoda tylko, że przy okazji pobytu w Polsce nie mieliśmy okazji zawitać do Domu, zwłaszcza, że była to ostatnia na to w tym roku szansa. Ale nie ma co - trzeba cierpliwie czekać:) 
Powodem, dla którego nie jedziemy już do Polski jest, jak już chyba wspominałam, fakt, że jedziemy na dwa tygodnie na wakacje!!! W końcu! Konkurs wygrała Dominikana, nie Malediwy, bo stwierdziliśmy, że jednak są troszkę za drogie - Dominikanę mamy za połowę ich ceny:) Lecimy 14 listopada do Londynu, tam jesteśmy cały dzień więc pewnie zobaczymy najważniejsze jego atrakcje, 15 wylot na Dominikanę i wracamy 30 listopada, też do Londynu i od razu niemal mamy samolot do Inverness. Strasznie mi brakuje takich porządnych wakacji, takiego trochę lenistwa i trochę atrakcji. Po nich zacznie się porządne oszczędzanie na ślub, wesele więc trzeba wykorzystać ten czas na maksa!:) Baaaaaaardzo nie mogę się doczekać tego wyjazdu, mam nadzieję, że się zresetujemy:) 
A wracając do ślubu, to trochę zaczynam się martwić o to, gdzie, czy będzie wystarczająco dużo miejsca do zabawy, do posiedzenia etc. Strasznie trudno załatwiać takie sprawy stąd:| Ale mam nadzieję, że na wybrany termin uda nam się coś sensownego znaleźć:) Jest jeszcze niemal rok więc może nie warto martwić się na zapas?:) Będzie ok:)
Od 11 października zaczynamy angielski w prywatnej szkole, ale na takiej samej zasadzie, jak ESOL w college'u, na tym samym materiale i z najlepszą nauczycielką, jaką kiedykolwiek Inverness miało;) Odeszła w tym roku z college'u po 17 latach nauczania, bo miała już dosyć systemu, nieprofesjonalnego podjeścia do studentów i założyła swój biznes, i idziemy się do niej uczyć:)
I to tylko tyle z nowości w zasadzie:) Czas płynie wciąż spokojnie, ciągle coś się dzieje, ale bez wielkich wzniosłości:) Acha, 22/23 września się przeprowadzamy!!! Mieszkanko jest póki co cuuuuudne, kto odwiedzi, ten zobaczy;) Będziemy mieli dodatkową sypialnię więc Goście mile widziani:) Widok z góry jest przepiękny, na zatokę, do której mamy jakieś 200 metrów:) Bo wszystko jest generalnie trochę poza Inverness, 6 mil od centrum miasta:) Jest to w zasadzie nie tyle mieszkanie, co część domku, z tarasikiem, z domkiem letnim, gdzie można siedzieć i pić kawę;) Strasznie już nie mogę się doczekać:) Odwiedzi nas ktoś?;) Zapraszamy już teraz:)
Za jakiś czas znowu się odezwę - postaram się aktualizować nieco częściej, niż do tej pory:)

Pozdrowienia dla wszystkich, którzy tu zaglądają!:)
T.

niedziela, 19 sierpnia 2012

Kocham niedzielne poranki!

Kocham je przede wszystkim dlatego, że mam teraz wszystkie wolne, a od kilku ostatnich tygodni także za to, że dają mi przyzwolenie na odrobinę łakomstwa:) Bo dziś poza śniadaniem wysokobiałkowym zgodnym z zasadami diety, które przed chwilą wciągnęłam, mogę za około godzinę w końcu napić się kawy z mlekiem i zjeść ciasteczko jakieś:) I mogę, jeśli bym chciała, pójść nawet do McD;) Ale podejrzewam, że skończy się na obiedzie w domu, bo Wiatrak ze względu na wieczór kawalerski Kuby (czyli pan młody z tego ślubu, na który jedziemy za niecałe dwa tygodnie) miał swój "cheat day" wczoraj i też nie chcę mu robić mega smaka na coś, czego nie może:) Było mi wprawdzie trochę ciężko widzieć, jak zajada się bread & butter puddingiem z budyniem, ale dałam radę! Tylko to głupie uczucie, jakby ślina miała Ci się zaraz wylać wprost w ust było mało komfortowe;) Ale wiedziałam, że jeśli przełożę swój dzień małego oszustwa na sobotę, to do następnego będę musiała czekać aż 7 dni, zamiast 6 i po przekalkulowaniu wszystkiego zdecydowałam się nie ulec:)
Nie wiem, w jakiej kondycji dziś będzie Wiatrak, ale zapowiada się kolejny piękny dzień w Inverness i tak myślę, że może na jakiś uroczy spacer byśmy mogli pójść albo pojechać gdzieś niedaleko. Póki co jest 09.45 i Wiatraczek ani myśli o wstawaniu:) Ja natomiast zasiadłam na sofce w kuchni, pranie się kręci w pralce, drugie czeka w kolejce i mam w końcu czas, z którym mogę robić, co tylko mi się podoba! Uwielbiam te trzydniowe weekendy - w sobotę zazwyczaj odbywają się wszystkie porządki, prańsko, a dwa następne dni mogę rzeczywiście odpocząć. Gorzej jest w następnym tygodniu, bo mam tylko niedzielę wolną, ale i to jest do przeżycia! Podtrzymuję wciąż, że moja obecna praca na tą chwilę jest najfajniejszą, jaką mogę sobie wyobrazić. I dostałam kontrakt w piątek - muszę doczytać, potłumaczyć niektóre sformułowania, ale najważniejsze, że mam w nim 40 godzin i nawet małą podwyżkę dostałam:)
Tak poza tym, to ostatnio, kiedy był u nas Miłosz udało nam się fajnie spędzić kilka weekendowych dni - byliśmy razem w Nair na plaży (gdyby nie wiatr, byłoby prawie jak nad polskim morzem;p), dwa razy ze znajomymi w Aviemore (fajna baza zimą na narty, może się zimą skusimy) i nawet po ponad roku pobytu tutaj w końcu zafundowaliśmy sobie rejs po Loch Ness. Tak naprawdę teraz dopiero mamy możliwość, dzięki moim wolnym niedzielom, na to, by jakoś fajniej spędzać czas tutaj. A jeśli do tego wszystkiego mieszkanie, które upatrzyliśmy w necie będzie tak fajne, jak na zdjęciach i uda nam się je wynająć, to będzie cuuuuuuuudnie, jak nie wiem co! W zasadzie jest to mały domek, 6 mil od centrum Inverness, w pobliżu cudnej zatoki i na fotografiach prezentuje się idealnie!:) A biorąc pod uwagę fakt, że gościu zamieścił w ogłoszeniu błędny numer telefonu, jest szansa, że mało osób się z nim skontaktuje:) Wiatrak cały dzień próbował się dodzwonić i mówił, że telefon jest ciągle wyłączony, ale kiedy wieczorem razem próbowaliśmy się dodzwonić wg mnie dźwięk był nie taki, jak wyłączonego telefonu i była to prawda, bo numer miał o jedną cyfrę za dużo! Zaczęliśmy eliminować po kolei cyferki i w końcu się dodzwoniliśmy! Wynajmujący zażyczył sobie, żebyśmy mu przesłali maila z krótkim opisem tego, kim jesteśmy, czym się zajmujemy więc niemal od razu to uczyniliśmy i czekamy teraz aż się odezwie:) Ale jeśli to wszystko jest takie, na jakie wygląda, to będziemy mieli urocze mieszkanko:) A jakie by nie było, zapraszamy w odwiedziny:)
A tak poza tym od 27 sierpnia zaczyna się college:) Ciekawe, w jaki dzień będziemy chodzili, jaką grupę będziemy mieli i jak to wszystko w ogóle będzie wyglądało - strasznie już nie mogę się doczekać tego nowego doświadczenia!!! Będziemy odrabiać lekcje, wypełniać ćwiczenia - czad!:) Ale bardziej jestem ciekawa, jaki będzie nasz język po tym roku nauki, a bardzo bym chciała widzieć ten progres;) Myślę, że jeśli będziemy w domu pracowali, jest szansa, jak mówiła nauczycielka na teście poziomującym, osiągnąć zadowalające efekty. Się zobaczy:) 
Idę na dwór powiesić pranie, a już za 20 minut pyszna kawka z naszego fajowego ekspresu i własnoręcznie upieczony bread&butter pudding! To są chwile, na które się czeka 6 długich dni i w których wiem, że jednak moja silna wola istnieje! Yeaaaaaahhhh!  Acha, po trzech tygodniach jest 4 kilogramy mniej u mnie, a w pasie na przykład 4,5 cm mniej - i to są momenty, kiedy wiem, że warto odmówić sobie chleba lub batonika:) Zmykam tymczasem, na koniec jeszcze kilka zdjęć z ostatnich paru tygodni - kiedy Miłosz był z nami (BTW: trochę pusto bez niego...).

Do następnego!
T.


Loch Ness - moje odzienie zbliżone do odzienia Potwora;) Szok, że Miłosz już jest wyższy ode mnie, nie chcę przynudzać, ale jeszcze niedawno był taaaaaaaki mały...:)


A to rozczochrańce po wyjściu na zewnątrz na statku - poza wiatrem było bardzo sympatycznie;)


Napotkane po drodze Highlandowe krowy, ta po prawej dziwnie zaczęła się później zachowywać i uciekłam;)


Michał i Rita, i Gosia trzyma smycz - nasi towarzysze wycieczki do Aviemore - na zawody dla psów;)


Grill połączony z zażywaniem kąpieli wodnej:] "Jak Miłosz się kąpie, to ja nie mogę być gorszy" - Wiatrak

sobota, 11 sierpnia 2012

Paczę, a tu już sierpień na półmetku niemal!

Ja nie wiem wprost, jak to możliwe, że czas tak spieprza - kolokwializm taki mi się tutaj wkradł, ale to jest wg mnie najbardziej trafne określenie tego, jak dzień po dniu zmyka. Są dni, kiedy trochę intensywniej o tym myślę i oto jeden z nich. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że pierwszy raz odkąd jesteśmy w Szkocji nie mamy biletów do Polski i żadnych konkretnych planów na przylot. A chyba jeszcze gorsze jest to, że i ten czas minie szybciej, niż przypuszczamy... Ehs... Trochę skłamałam i właśnie sobie to uświadomiłam! Otóż lecimy do Polski  31 sierpnia na wesele naszych znajomych stąd, ale o Dom nawet nie zahaczymy, bo będziemy w Poznaniu 31.08 wieczorem, rano w sobotę mamy pociąg do Działdowa (jak dobrze pamiętam...), wesele, poprawiny i w poniedziałek z Gdańska wracamy do Inverness. Przez moment nie byliśmy pewni, czy ślub się odbędzie ze względu na osobistą sytuację Emilii, ale wiemy już, że nie przekładają niczego. Wstępnie planujemy urlop na listopad, około dwóch tygodni, ale na ile uda nam się zawitać do Polski, to nie wiemy:( Pierwszy raz od roku ponad będziemy mieli tak dłuuuuuugą przerwę - ciekawe, czy ktoś tęskni za nami jeszcze?;) Ale prawda jest taka, że ta tęsknota zmienia troszkę swą postać i jakby z miesiąca na miesiąc jest łatwiej. Druga kwestia jest też taka, że nasze życie towarzyskie troszkę jakby ruszyło i to jest pozytywny akcent. Trzecia rzecz: zdecydowanie nasza egzystencja tutaj została odmieniona dzięki posiadaniu auta - kiedy pogoda dopisuje zawsze można pojechać pokontemplować na oddaloną o kilkanaście mil plażę - szum morza bardzo pomaga, baaaaaardzo lubię to miejsce, tylko nie lubię jak mocno wieje wiater;) Czwarta rzecz do publikacji się nie nadaje - z przyzwoitości i szacunku:]
W pracy wszystko w porządku, nie ukrywam jednak, że moje ambicje nie są w stu procentach zaspokojone, ale i na to przyjdzie czas:) Od września zaczynamy college, ja myślę o dodatkowych lekcjach i mam nadzieję, że ten nadchodzący rok przyniesie znaczny progres w zakresie posługiwania się językiem angielskim;) Ja już teraz, po tych dwóch miesiącach pracy w nowym miejscu widzę, że jest zmiana. Chciałabym nie podzielić losu Rodaków, którzy po ponad 4 latach pobytu tutaj nie potrafią przeliterować swojego imienia i nazwiska - w sumie już jestem od nich lepsza;)))))) Momentami opadają mi ręce po prostu i jest mi wstyd kiedy jestem świadkiem zachowań Polaków, ale to temat rzeka i myślę, że wiecie, o co mi chodzi:)
Poza szarą codziennością oświadczam wszem i wobec, że jesteśmy z Wiatrakiem na diecie. Powiem tyle: jest ciężko... W zasadzie 6 dni w tygodniu nie spożywamy węglowodanów (głównie moje ukochane słodycze poszły w odstawkę, ale też niemal wszystko, co ma w składzie cukier), skrobi (ziemniary), nabiału (oprócz serka wiejskiego i masła) i owoców. Zajadamy się za to fasolą, soczewicą, szpinakiem, wszelkimi innymi warzywami, jajkami i mięsem:] Pierwszy tydzień było w miarę spoko, w tym jakoś ciężej mi idzie:( Fajne jest to, że jeden, zawsze ten sam, dzień w tygodniu możemy jeść wszystko to, na co mamy ochotę:) U nas ten dzień przypada na niedzielę i poza dietetycznym śniadaniem możemy jeść ile nam siły starczy:) Ja już dziś zacieram ręce na niedzielę:) O diecie tej czytaliśmy w książce Tima Ferrisa "Czterogodzinne ciało", ja zostałam trochę zmuszona do przeczytania jej, nie wciągnęłam całej, bo mnie już gość irytował;) Ale podstawy zdobyłam, a teraz jeszcze dwa tygodnie i trochę tej ścisłej diety, a po niej plany siłowniane;) Co z tego wyjdzie, to się okaże, jeśli efekt po tych czterech tygodniach będzie zadowalający, to na pewno motywacja będzie większa, by podbić siłownię;) Boję się tylko o mój i tak niezbyt okazały biust;p Nie chcę zamiast niego mięśni!!!!!!!!!;) Więc jakby ktoś chciał szybko zredukować tkankę tłuszczową (choć u mnie jakoś efekt nie powala...), to Slow Carb może okazać się dobrym pomysłem:) Prawda jest też taka, że ja nie mam jakoś szczególnie dużo do stracenia, ale pomiary pokazują, że coś tam ruszyło. Zobaczymy pod koniec sierpnia:) Zdam relację od siebie i od Wiatraka:) Choć jakoś bliższa mi była South Beach Diet, ale pożyjemy, zobaczymy:)

Z racji tego, że czasem zamiast kolejnego posiłku z fasolą w roli głównej wybieram wcześniejsze pójście spać, dziś również to rozwiązanie wydaje mi się idealne:) Będę na bieżąco informować co i jak, tymczasem dobrej nocy Wszystkim:*
T.

poniedziałek, 9 lipca 2012

O tym, jak pogoda może być paskudna i nie tylko

Oj, może być i to jak! Cała jej złośliwość polega na tym, że jest to mój trzeci caaaaaaaaluteńki wolny weekend, w trakcie którego non stop pada deszcz, intensywność się tylko zmniejsza:( I strasznie już zaczynam być poirytowana tym faktem, i strasznie mi dziś smutno z tego powodu. Ot, taka mała pogodowa chandra (uzmysłowiłam sobie, że nie wiem, jakiego "ha" użyć, źle ze mną już chyba, a tak się czasem ze Szkotów śmieję, że nie potrafią przeliterować najprostszych wyrazów;p) dziś mnie odwiedziła. Nic nie mówiłam przez ostatnie dwa tygodnie, kiedy cały dzień świeciło słońce, a około 17 zaczynało padać, niemal dzień w dzień, no ale dziś to już się poirytowałam konkretnie. No bo jak to tak?! Strasznie to niesprawiedliwe, tak przynajmniej to odbieram:( I w takie dni strasznie tęsknię za Polską, która jest, pomijając burzyska, bardzo ciepła teraz, pojechałoby się pogrzać tyłek gdzieś nad wodą, założyłoby się sandały, ojjjjjjj jak bardzo mi do tego tęskno!!!:) Chyba moja podświadomość zaczyna też fantazjować w tym kierunku, bo dziś mi się śniło jezioro niesulickie, w którym pływałam z.... U W A G A Dawidem Podsiadło;))) Wiem, że to zabawne, ale tak poważnie po tym X-Factorze ostatnim myślę sobie o tym, jak fajnym chłopakiem, jak ułożonym, dobrze wychowanym, zabawnym i cholernie zdolnym jest Dawid! Jego głos to jeden z najmilej brzmiących dla mego ucha głosów, uwielbiam wprost! Nie muszę chyba dodawać, że mam playlistę na YT z jego utworami?! Mam i nosi ona tytuł Ulubione:) Nawet teraz słucham;) I ten duet z Tatianą Okupnik też brzmi miło i strasznie fajnie, że nagrali coś razem - to dowód, że jej słowa nie były pustymi słowami rzucanymi pod publikę:)
A tak powracając do chandry, to tak sobie myślę, że dopada mnie ona wtedy, gdy mam więcej czasu, którego nie mogę wypełnić tak, abym nie miała poczucia zmarnowanego czasu. Tłumaczę od razu, co mi po głowie chodzi: ostatnimi czasy wciąż mam poczucie marnowania czasu, nie potrafię skupić się na tym, co sprawia mi przyjemność, bo wciąż słyszę w głowie głosy, że jest tyle rzeczy bieżących do zrobienia, jak pranie, sprzątanie, zakupy żarcia, że przestałam prawie już zupełnie sprawiać sobie przyjemności. Takie przygniatające poczucie obowiązków wciąż gdzieś obok mnie się kręci i trochę frustruje. Boję się o jedno: że brak jakiejś pasji właśnie się na mnie mści. Bo dopóki w Polsce nie miałam czasu myśleć o tym za dużo, o tyle teraz zaczyna to gdzieś przypominać o sobie... Prawda jest taka, że niemal od początku studiów poniedziałek - czwartek była uczelnia, wszystkie weekendy spędzałam w pracy, było harcerstwo. Kiedy skończyły się studia, zaczęła się praca na pełny etat, do tego druga praca kuratora, później w celu poprawy swojej atrakcyjności na rynku pracy również podyplomówka z BHP i nie było czasu na nudę, zupełnie wolnego czasu pozostawało zupełnie niewiele, a jak był, to nie było wyrzutów sumienia z tytułu nicnierobienia, bo "raz kiedyś się należy", a teraz chyba się to mści. Dziś rozmawialiśmy o tym z Wiatrakiem właśnie i trzeba coś z tym zrobić koniecznie!
W tym tygodniu odkryłam fantastyczną aplikację do mojego telefonu, która nazywa się Endomondo! Zaczęłam do biegania w końcu używać mojego telefonu, który okazał się lepszym rozwiązaniem niż mp3 i przy pomocy Endomondo mam pełniejcszy obraz tego, ile przebiegłam, ile kalorii spaliłam i trening jest od razu przyjemniejszy przez to:) Co prawda 30 minut biegu non stop pozwala spalać tylko około 335 kcal i to trochę załamuje, ale pomaga w momentach słabości, kiedy zamiast sięgnąć po coś słodkiego najpierw myślisz, czy warto;) Tak było dziś w restauracji i... powstrzymałam się;) A tak poważnie, to bieganie sprawia mi dużo frajdy i daje duuuuużo satysfakcji. No i chodzi mi po głowie powrót na indoor cycling, który też uwielbiam:) Tak, czy owak, Endomondo wymiata;)
Dwa tygodnie temu przyleciał do nas Miłosz na poszukiwania pracy i z przykrością stwierdzam, że póki co niczego nie udało nam się znaleźć:( Bardzo szkoda, bo siedzi sam w domu, my codziennie jesteśmy w pracy, a funty się nie generują... Mam nadzieję, że gdzieś się zaczepi, choć na parę godzin i zarobi jakieś tam wakacyjne pieniądze na remont swojego Simsona i drobne wydatki:) Póki co 26 lipca ma spotkanie w sprawie nadania Insurance Number więc do tego czasu na pewno zostaje i ufam, że do tego czasu coś znajdzie:)
Póki co kończę na dziś. Konkluzja jest taka, że pasja jest ważnym elementem naszego życia...:) Życzę jej zatem wszystkim:)

Do następnego!
T.

poniedziałek, 2 lipca 2012

Jakby przerwy nie było;)

Przerwa była i to baaaaaaardzo długa, ale już się skończyła;) I mam nadzieję, że uda się powrócić do pisania nieco bardziej regularnie;) Ale powodów tej przerwy było tak naprawdę kilka, a dwa to najmniej!;)
Po pierwsze z końcem kwietnia udałam się na 3 tygodnie do Polski. Powodem numer jeden był ząb, który mi psuł tutaj strasznie życie, i się okazuje, że psuł będzie nadal, bo całkowicie nie da się go uzdrowić, to znaczy uzdrowiony jest, ale bardzo do tego wrażliwy, co powoduje, że daje znać o sobie raz na jakiś czas. 
A co w Polsce? W Polsce było cuuuuuuudnie, na spokojnie po raz pierwszy od roku - w końcu miałam czas dla wszystkich! Pogoda była bardzo udana, co z jednej strony cieszyło niesamowicie, a z drugiej rujnowało moje samopoczucie, bo moja uśpiona w Szkocji alergia wciąż działa w Polsce:] Nie muszę chyba specjalnie dodawać, że kwiecień to czas kwitnienia brzozy, na którą mam największe uczulenie? No, właśnie mam:( Więc kichałam, płakałam, smarkałam i moje oczy były spuchnięte przeokropnie... I tak całe trzy tygodnie. Więc rzutowało to troszkę na urok tego urlopu, ale... bez przesady:)
Po Polsce, tak naprawdę na weekend, polecieliśmy do Paryża! Piękny to był wyjazd, bo, jak zapewne szersze grono wie, złożono mi propozycję małżeńską! Zrobił to nie kto inny, jak mój Wiatrak - niespodzianka, prawda?!;) Ale to było naprawdę cudowne uczucie - polecam! Biorąc pod uwagę, że w jednym momencie spełniły się dwa moje marzenia - jedno o wdrapaniu się na sam szczyt Wieży Eiffla (jak się okazało, to nie trzeba się było wdrapywać, za opłatą można było się przejechać dwoma windami, w tym jedną która jechała tak ukośnie, dziwnie na maksa i powodowała dziwny dreszcz niepokoju kiedy tak sunęła stosunkowo szybko i widok ludzi na dole coraz bardziej się oddalał), drugie o powiedzeniu w końcu, że chcę zostać Wiatrakową żoną! Dwa w jednym!:) Ja wiem, że prawie każdy przewidywał, że TO się stanie w Paryżu, ale mimo, że ja bardzo o tym marzyłam, przez cały dzień nie mogłam Wiatraka na niczym, co by świadczyło o nadchodzącym wydarzeniu, złapać! Ja! Ja, która mogłabym pisać scenariusze życiowe! Ja, przed którą trudno ukryć każdego wydanego na lewo funta! Ale w sumie ten element zaskoczenia była na maksa przyjemny!:) Zaraz po przyjęciu oświadczyn nie mieliśmy za dużo czasu, bo na pierwszym piętrze, w restauracji, czekała na nas kolacja! To był chyba jeszcze bardziej niespodziewany akcent zaręczynowy - kolacja na Wieży Eiffla! Więc z góry zjechaliśmy na drugie piętro windą, ale już na drugim piętrze nie mogliśmy w dłłłłłłłłuuuuugiej kolejce czekać, bo czasu by nam zabrakło więc udaliśmy się pieszym pędem na pierwsze piętro, gdzie po niedługiej chwili w końcu zaczęto serwować nam jadło. Na zakończenie tej opowieści powiem tyle: tanio skóry nie oddałam;) A tak poważnie, ten powiew świeżości w naszym związku jest cuuuuudownym przeżyciem, może to i niewiele dla niektórych, takie zaręczyny, ale ja czuję, że jest to początek nowego etapu w naszym związku.
Ale, jak się okazało, swoim szczęściem nawet w Szkocji za bardzo cieszyć się nie można, bo może to być solą w oku dla osób trzecich... Historia długa, nie chce mi się jej nawet powtarzać, ale głupota i brak profesjonalizmu to jej hasła przewodnie. Zakończenie jej to znalezienie przeze mnie innej pracy. I mimo początkowego lekkiego podłamania i stresu, czy uda się znaleźć coś w miarę rozsądnego, mogę dziś śmiało powiedzieć, że tylko wyszło mi to na dobre. Teraz pracuję w małej kawiarence w superklimatycznym miejscu na wzór antykwariatu, wszystkie niedziele mam wolne, póki co dwa weekendy wolne, a od 14 lipca co dwa tygodnie będę w soboty pracowała, a co dwa będę miała sobotę i niedzielę wolne, godziny to 9.30 - 17.30 więc o dwa nieba lepiej, niż poprzednio. Klimat w pracy o wiele lepszy, ludzie w porządku:) Więc nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło:) Tylko z urlopami troszkę gorzej, bo pracuje mało osób i nie zawsze można dostać urlop wtedy, kiedy dokładnie by się chciało. Ale i to nie jest problemem, bo wyjazdy do Polski siłą rzeczy nie będą możliwe aż tak często, jak przez miniony rok między innymi ze względu na to, że zaczynamy z Wiatrakiem naukę w college'u:) Idziemy szlifować angielski póki co:) I będziemy w klasie na tym samym poziomie, bo mimo, że Wiatrak zdał lepiej test ode mnie, to się przeniósł na ten sam poziom, co ja:) 
A tak poza tym wciąż u nas spokojnie, planujemy powoli wakacje późną jesienią, marzy nam się coś wyjątkowego, ale musimy poczekać na moją decyzję urlopową, a poza tym będziemy zmieniali mieszkanie w okolicach września więc wolę się strasznie nie napalać teraz, bo nie lubię takich gorzkich rozczarowań później:) Ale jak się uda, to polecimy na... Malediwy;) A jak się nie uda w tym roku, to i tak tam polecimy, tylko kiedy indziej;) Acha, bo kwestia jest też taka, że za rok, w sierpniu planujemy ślub i na to też potrzeba kaski:) Ale o tym to już next time:)

Póki co wszystko idzie dobrze, plan się realizuje, a im dłużej tu jesteśmy, to i mi jest jakoś łatwiej. Kilka miesięcy temu ta moja tęsknota była silniejsza, teraz tęsknię, ale już tyle o tym nie myślę. Więc jest to jakaś zmiana, jakiś progres według moich obliczeń:)
Trzeba pomyśleć o jakimś obiedzie póki co i finale Euro - to już dziś:) Jedziemy tym razem do Emilii i Kuby na mecza - mam nadzieję, że mecz będzie ekscytujący:)

Do następnego:)
T. 

poniedziałek, 5 marca 2012

Średnio raz w miesiącu, czyli mocno średnio.

Średnia pisania spadła do jednego posta w miesiącu - lekko kiepskawo to wygląda, ale jak już pisałam wcześniej: nic na siłę; liczy się jakość, nie ilość etc.;) A tak naprawdę, to nie było ostatnio czasu na uzupełnianie, bo po drodze była Polska, przed nią się wciągało trochę literatury więc piśmiennictwo odeszło na dalszy plan. Ale zaczynając lekko od początku...
Początek lutego upłynął pod znakiem oczekiwania na Polskę. Oczekiwania tym większego, że niemal od razu po przylocie miały się wydarzyć pierwsze w życiu narty!!! Oj, jak ja nie mogłam się ich doczekać! Zresztą bardzo słusznie, jak się później okazało, ale to nieco dalej. W trakcie tego wielkiego oczekiwania wciągałam książki: po pierwsze Alefa, po drugie Dom na Zanzibarze, a po trzecie Białą Masajkę, której jeszcze nie skończyłam, bo wena mnie lekko opuściła, ale powróci niebawem, jak czuję;) No i bardzo się napaliłam na wycieczkę na Zanzibar!!! Poczytałam, poszukałam odrobinę i... wyjazd nie jest całkowicie przekreślony:] Otóż największe są koszty przelotu, bo około 600 €, a samo bytowanie na wyspie to już koszty niewspółmiernie niższe;) Napaliłam się troszkę, przyznam;) Ale zanim to wszystko, to czeka nas zmiana mieszkania za jakieś pół roku, być może zmiana mojej pracy więc na spokojnie trzeba podejść do tematu - bez szczególnego napalania się, na chłodno:)
Kolejno licząc, następne były narty. I był to megaudany wyjazd!!! Tylko trzy pełne dni, ale za to już dnia trzeciego zjeżdżałyśmy z Monią z dużej góry;) Każdego dnia miałyśmy godzinkę szkolenia i już ogarnęłyśmy podstawy:] Ja muszę tylko swoje kolanka przestać stawiać ku sobie;) Ale się śmiałam, że jak pływam żabką, to też mam problem z tymi kolanami i to chyba taka już moja uroda;) A na poważnie, to byłam megazadowolona z instruktora - cierpliwy, z dobrym podejściem i łapał żarty;) Co się czasem z nas śmiał, to koniec! Ale było naprawdę meeeeeeeeega! Na tyle, że przez tydzień po przygodach nartowych ciągle mi się śniło, że jeżdże i że mam nawet kijki w łóżku;) Wkręciłam się na maksa!;) Za rok powtórka na sto procent! Chłopaki też się wkręcili w snowboard więc może nawet w tym samym składzie powtórzymy wyjazd;) A powtórzymy na pewno!;)
Po powrocie z nart mieliśmy weekend spotkaniowy, tym razem wyjątkowo spokojny, bez bieganiny i nerwów, czyli to, co tygryski lubią najbardziej;) Nie chciało się tylko strasznie wracać do Szkocji... W Polsce było tak przyjemnie...;) Ale pracować i zarabiać na przyjemności też trzeba - niestety. Najgorsze było to, że byłam psychicznie nastawiona na dzień po powrocie wolny, a grafik się zmienił i niemal z marszu poszłam już do pracy. Atmosfera w pracy średnia i to bardzo, ale przynajmniej mam trzy niedziele wolne teraz - przynajmniej na razie, bo to nigdy do końca nie wiadomo.
Niestety muszę kończyć, bo Wiatrak przygotowuje obiad i zaraz chyba umrę z głodu tyle to trwa - trzeba ratować sytuację - zwłaszcza, że to już prawie 19, a poza śniadaniem nic nie jedliśmy:/

Jak odnajdę jakiś wolny czas, to coś jeszcze dopiszę:] Póki co, do następnego!

T.

piątek, 10 lutego 2012

Wolnego powinno być nieco więcej.

Oj, tak miło zawsze mijają te dni wolne, że aż żałuję, że nie urodziłam się księżniczką, czy czymś tego pokroju - nie musiałabym ciężko pracować, gotowałabym prawdziwe obiady, czytałabym książki i gazety (w Charakterach nadrobiłam ostatnio zaległości z listopada, jestem w połowie grudnia, a tu styczeń i luty leżą i kwiczą - no, leżą w przenośni, bo zaczęłam prenumerować e-wydania). Oj, już się rozmarzyłam zanadto...;) A tak poważnie, to bardzo lubię te dni wolne - nawet, jeśli są zawalone praniem, sprzątaniem, zakupami (artykułami spożywczymi oczywiście) i wszystkim tym, co z przyzwoitości robić trzeba, a tak się czasem nie chce. Dlatego mam na to sposób: zrobić wszystko małoprzyjemne w pierwszy dzień, z samego rana i mieć już z głowy:] Ja tak robię, zazwyczaj:]
Dziś, po dwóch tygodniach "chodzenia za mną" zrobiłam w końcu kluski śląskie! Wyszło ich chyba ze 100, część spoczywa już w moim żołądku, część powędrowała do zamrażarki - będą jak znalazł na następny raz, kiedy dopadnie mnie ochota na coś tak ziemniaczano - mącznego;) W ostatnim tygodniu ugotowałam też żurek - oczywiście z pomocą Winiar, bo jakoś takie zwykle, proste dania ostatnio najbardziej mi smakują. A do tego dziś nakulkowałam tych klusek tyle, że jeszcze na dwa obiady spokojnie wystarczy - tak naprawdę zajęło to może ze dwie godziny razem, czyli średnio dużo. Więc jak w przyszłym tygodniu będę miała wolne, to prawdopodobnie pójdę na łatwiznę i uruchomię zasoby zamrażarki;) I będę myślała już tylko o urlopie w Polsce!;) Strasznie nie mogę się doczekać już tego wyjazdu! Wprawdzie to tylko niewiele ponad tydzień wolnego, czyli żaden wielki szał, ale zawsze to powiew polskości... Tej, za którą tak się czasem mocno tęskni...
Przeczytałam w ostatnie dwa dni książkę "P.S. Kocham Cię" - trochę taki Harlekin, trochę nie, w każdym razie to mój pierwszy e-book, czytany na telefonie i muszę powiedzieć, że ta forma czytania bardzo mi odpowiada - telefon mam zawsze przy sobie więc nawet w ciągu 5 minut wolnego czasu można trochę poczytać. A powracając do książki samej, to momentami bardzo wzruszająca opowieść o kobiecie, która w wieku 30 lat została wdową - jej mąż zmarł na nowotwór:( Sama fabuła może szalenie nie powala, ale jest w niej coś takiego, że chce się czytać i tak się myśli i myśli. Porzuciłam nawet na ten czas czytanie Alef'a, bo o wiele, wiele bardziej ciągnęło do tej drugiej. Teraz Alef w kolejce, a zaraz po nim Dom na Zanzibarze:] A później Białą Masajkę planuję wciągnąć;) Jeszcze jej nie mam, ale coś się pomyśli;)
Gdyby tylko udało się mieć więcej wolnego w pracy, byłoby bardziej gites! Byłoby więcej czasu na takie przyjemności:) Tak sobie myślę, żeby zagadnąć do Anne, że chciałabym pracować tylko 4 dni w tygodniu - mogę mieć wtedy wszystkie zamknięcia, czyli po 9 godzin i by w sumie starczyło, a dodatkowy dzień wolny by się przydał. Teraz i tak mam tylko około 37 godzin, a pracuję 5 dni. Coś trzeba podziałać zatem;) Tak swoją drogą, to zaczynam się naprawdę mocno irytować już tą pracą:/ Taki chaos panuje, że mnie to męczy:/ Ostatnio pomyślałam nawet, że może się zatrudnię w McD tutaj;) Może tam byłoby przynajmniej wszystko jakoś poukładane... Chyba tego porządku mi tutaj najbardziej brakuje...
Wiatrak zbiera się na siłownię, ja uskutecznię megaszybkie SPA i w łóżku będę kontynuowała Alef'a:] Plan idealny! Najlepszy! Zatem do dzieła!;)

T.

wtorek, 31 stycznia 2012

Zmiany, zmiany!

W sensie pewne zmiany na blogu - jakoś mi te liście przestały pasować do czegokolwiek;) Mam zajawkę na zieloność - poczta gmailowa cała w zielonych liściach, to i niech blog taki będzie!:) Jakoś tak pozytywniej od razu, jeszcze tylko ogarnąć wsio inne i będzie gites:) A któregoś dnia może Piątas mi doradzi, jak będzie najlepiej wyglądał mój blog?:)
Tak, czy inaczej, na nary jedziemy 20-24 lutego (Monia! w środę Ci maila ze wszystkimi szczegółami napiszę, obiecuję!:*), ale weekend 25-26 jesteśmy w Zielonej Górze! Na pewno jakiś czas pobędę u Mamy, o ile Ona nie przybędzie do Zielonej Góry, ale kawałek tego weekendu się ostanie na kontakty towarzyskie inne:) Na pewno będą gołąbki i inne pyszności z kuchni Sis, i noclegi u Kasi też będą, i kąpiele i wszystko to, za czym tak tutaj tęsknie:* No i Misze, z Hanią na czele też na stówę będą! Jak ja już nie mogę się doczekać, bo Hanka tak się zmienia, że ze zdjęcia na zdjęcie jest bardziej i bardziej do schrupania!:* A na żywo, to już w ogóle musi być MEEEEEEEGA;) Reszta planów na ten weekend szybko się pewnie ułoży, bo i czasu będzie nie za wiele, i nie dla każdego go pewnie starczy, a dla tych, co starczy, to pewnie z niedosytem. Ale co poradzić? Myślę, że jesteśmy w Polsce na tyle często, skype ułatwia też systematyczne kontakty, że problemy pod tytułem: "Not enough"któregoś dnia odejdą w zapomnienie;) Obbbbyyyyyy!;)
Poza tym cała reszta bez zmian, w ogólnym rozrachunku całkiem dobrze:] I tyle w zasadzie na dziś - chciałam się w sumie pochwalić tylko moimi bambusami;)

Dobrej nocy:*

środa, 25 stycznia 2012

Późną porą

Nie mam ostatnio za bardzo czasu na to, by porządnie usiąść i popisać co tu i jak tu, ale dziś choć troszkę popiszę - może niewiele z tego wyjdzie ostatecznie, ale warto spróbować.
Powodów zaległości blogowych jest parę. A co najmniej dwa: po pierwsze przez kilka dni byliśmy skupieni na poszukiwaniach nowego mieszkania, bo mieliśmy do połowy lutego opuścić naszą "betlejemkę" (tych, co byli i wiedzieli to miano w ogóle nie dziwi;p), ale ostatecznie możemy zostać, a po drugie pracuję teraz codziennie do 22:/ I albo w opcji 11-15, wracam później na 17 i do 22, albo 12-22:/ I tak dwa tygodnie - bo Anne jest na urlopie i 2 dni zamyka restaurację Sylwia, ja pozostałych 5. Zaczynam już mieć wprawę i byłoby gites, gdyby nie drobny fakt, że po zamknięciu muszę najpierw wsio posprzątać, a dopiero później liczę siano i mogę iść do domu. Więc jak mamy customersów do 21, to nie jestem w stanie ogarnąć wszystkiego wcześniej, niż około 22:30. Trochę to irytujące, dobrze jedynie, że za wszystkie minuty płacą:] Tak, czy siak czasem wracam do domu mega wyczerpana i nie w głowie posty, blogi. Myśl zazwyczaj idzie jednym torem: myć się i spać;) 
Co do mieszkania i zamieszania z nim związanego, to miałam z jednej strony nadzieję, że przeprowadzka stanie się rzeczywistością, z drugiej byłby to wydatek niemały - sama kaucja to około 600 funtów, drugie tyle musielibyśmy liczyć na resztę. Ale postanowiliśmy, że w październiku ostatecznie eksmitujemy się na coś tylko dla siebie, a za kasę, którą teraz płacilibyśmy więcej, pojedziemy w listopadzie na wakacje wygrzać gdzieś tyłki;) Chyba, że do tego czasu urodzi się jakaś nowa koncepcja;) Póki co marzniemy, ja się irytuję na wilgoć i jest git! A tak na poważnie, to czasem się zastanawiam, jak można w takiej chacie pędzić żywot na dłuższą metę - chyba nie można:] Już liczę dni do poszukiwań i wyprowadzki! Ale będzie gites - i będzie nas można swobodniej odwiedzać:] Zapraszamy wszystkich chętnych - zapewniamy lokum i wyżywienie, i możemy pokazać, co warto zobaczyć:] Serio, serio:)
Z rzeczy nadal miłych, w lutym wybieramy się na narciochy, jest termin, jest miejsce i mam nadzieję na spędzenie tego czasu megamiło! Muszę poszukać jeszcze tylko spodni i kasku:] Ale to już w kolejnym tygodniu - zapowiadają mi się trzy dni wolne więc uderzę na jakiś shopping;) Ale to zaraz po tym jak się wyśpię - to cel nadrzędny na te trzy dni:)
A poza tym zaczęłam już czekać na Polskę! Będziemy mieli wprawdzie tylko weekend wolny, ale to nic - mam nadzieję, że wsio z grubsza ogarniemy, a ja ogarnę resztę już w kwietniu!!! I to, jak dobrze pójdzie, na jakieś dwa tygodnie z haczykiem!!! Wreszcie będę miała czas dla Wszystkich i na wszystko!:) Rozmarzyłam się już co nieco...;) To znak, że czas na pomarzenie w łóżku;) 

I może poczytam jeszcze trochę, coby jakość tych snów była lepsza;)

Good Night Everyone:* Coś nawet sporo wyszło tego wszystkiego:)
T.

piątek, 13 stycznia 2012

Noworocznie:]

Dziś pierwszy raz w Nowym Roku uiszczam wpisa:] Jest to tym bardziej sytuacja szczególna, że pierwszy raz piszę go na moim nowym laptopie, który jest spełnieniem moich marzeń! Niczego fajniejszego sprzętowo wymarzyć sobie nie mogłam! Jest cichy tak, że w ogóle go nie słychać - NIC, KOMPLETNIE NIC, lekki taki, że w ogóle prawie nie czuję, że mam go na kolanach przez 3 - 4 godziny, no i pięknie świeci - tak matryca, jak i frontowe jabułko;) Decyzja, jak wcześniej wspomniałam kosztowała mnie sporo, ale teraz absolutnie nie chciałabym niczego innego! Miłość od pierwszego ujrzenia - ot co!:) A tak na poważnie jeszcze, to jest coś magicznego w tych Applowych gadżetach - nie wiem jeszcze co, ale wiem już, że trudno będzie w przyszłości myśleć o substytucie;)
W tym tygodniu zaczęłam też i nawet w sumie zakończyłam trening na supervisora:] Dziś już niemal sama zamknęłam wsio - Anne była ze mną, ale wszystko robiłam już sama. Dwa następne tygodnie będę codziennie (wyłączające dwa dni wolne) zamykała restaurację i mam nadzieję, że nie pojawią się żadne dodatkowe problemy, o których dziś nie mam pojęcia, że mogą się przydarzyć;) 3majcie kciuki!:) Od września College i może się to wszystko tutaj naprawdę kiedyś fajnie poukłada i swobodnie będę mogła powiedzieć wszystko to, co myślę, sądzę i uważam:] Oby!
Powoli planujemy nasz wyjazd na narty, co strasznie mnie cieszy! Wiatrak zaraz będzie rozmawiał z Bartkiem o tym i może już coś się wyklaruje. Strasznie nie mogę się tego doczekać - pierwszy raz na nartach, to będzie coś! Trzeba mi jeszcze tylko spodni i można jechać, przy okazji zahaczając o Polskę:]
Również powoli myślę o urlopie kwietniowym i tak naprawdę strasznie już na niego czekam... W końcu na dłużej pobędę w Polsce, mam nadzieję uda się ponadrabiać wszelkie towarzyskie zaległości i troszkę pobyć z bliskimi. Oj, jak mi do tego tęskno - czemu mi nikt wcześniej nie powiedział, że to tak ciężko będzie? No czemu się pytam?... ;)
Właśnie gadamy z Bartkami więc chyba zakończę moje wywody:] Umawiamy się na narciochy:) Niach, niach, niach!!!:)

Bye bye:*