czwartek, 8 listopada 2012

Listopad nas niespodziewanie zastał!

Miałam wrażenie, że ostatnim razem pisałam coś tak zupełnie niedawno, a tu niespodzianka, bo to było w połowie poprzedniego miesiąca! Szok z niedowierzaniem!;) Ehs, mam nadzięję, że w którymś momencie ten czas troszkę zwolni - pliiiiisssssss!:)
Za tydzień dokładnie ostatni raz przed urlopem idę do pracy i dziwne, bo jeszcze nie czuję szczególnej ekscytacji tym wszystkim. Może w trakcie weekendu, kiedy będziemy musieli powoli pakować manatki dreszczyk nadejdzie? I hope so!:) A poważnie, to jeszcze nigdy tak daleko nie byliśmy, to tak naprawdę drugi w naszym życiu jakkolwiek egzotyczny wyjazd i miałam nadzieję na totalną ekstazę - a tu póki co nic...:) Chyba się starzeję;) Moje zmarszczki mimiczne trochę mi o tym przypominają, ale ciągle się łudzę, że ta młodość tak szybko nie przeminie...:) No, ale weekend jest ostatnią nadzieją na Reisefieber;) 
A propos podniecenia z ekscytacją - dziś przyszła do nas paczka z Polski! Moje ukochane Mikołajki, i Kobiety na krańcu świata! I obrusy, i koc, i wyciskarka do cytrusów, i maska, i rurka do snorklingu i lekki powiew Polski po prostu...:) Ale to nie dlatego, że kiełbasy jakieś przyszły w tej paczce, chyba tylko po prostu myśli z Polski...:) Tak trudno zdecydować, co jeszcze będziemy chcieli zabrać, co może się przydać - te wszystkie książki, dokumenty... Mimo, że jesteśmy tutaj razem półtorej roku (jutro mi tyle mija...), to wciąż mamy trochę tego stuffu, z którym nie wiemy, co zrobić. Takie to emigracyjne dylematy się czasem nawijają, ale w gruncie rzeczy do następnej wizyty w Polsce nie musimy o tym myśleć hahahahahah 
Jutro od rana na wysokich obrotach bo najpierw skoro świt siłownia (chce mi się płakać, jak myślę, jakiż ten świat jest nieprzyjemny o 6 rano, jaki ciemny i zimny...), później angielski, no i praca oczywiście. Nie żebym narzekała na cokolwiek, może trochę na te ranne siłownie, bo pora mnie po prostu nie przekonuje, a że mamy jeden samochód, do miasta daleko, to i karnet wykorzystuje. W sumie tak sobie myślę, że te wspólne dojazdy i czasem brak innego wyjścia mobilizują do wcześniejszego wstawania i tym samym do większej aktywności:) Jest to jakiś pozytyw:) Może dam radę przypomnieć sobie o tym, jak o 6 zadzwoni budzik i jak przez 15 minut będę mówiła, że nigdzie nie idę hahahaha Są niby autobusy, ale nikt nie ma pewności, czy ta zatoczka nieopodal domu to przystanek i jak dokładnie kursują, poza tym w deszczowe dni brak choćby daszka jakiegoś małego powoduje, że ten środek transportu odpada w przedbiegach;)
Idę spać - przybliża to jakoś mocniej do urlopu - pierwszego tak długiego, i po prostu urlopu... Chyba teraz, przy tej końcówce już czuję, że ekscytacja się wkrada! Jeszcze napiszę przed wyjazdem - jeśli będą nudy totalne lub brak czasu, to nie będzie sensu/czasu na zmuszanie Was do czytania, ale to się wszystko zobaczy:) Póki co dobrej nocy:*

T.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz