niedziela, 19 sierpnia 2012

Kocham niedzielne poranki!

Kocham je przede wszystkim dlatego, że mam teraz wszystkie wolne, a od kilku ostatnich tygodni także za to, że dają mi przyzwolenie na odrobinę łakomstwa:) Bo dziś poza śniadaniem wysokobiałkowym zgodnym z zasadami diety, które przed chwilą wciągnęłam, mogę za około godzinę w końcu napić się kawy z mlekiem i zjeść ciasteczko jakieś:) I mogę, jeśli bym chciała, pójść nawet do McD;) Ale podejrzewam, że skończy się na obiedzie w domu, bo Wiatrak ze względu na wieczór kawalerski Kuby (czyli pan młody z tego ślubu, na który jedziemy za niecałe dwa tygodnie) miał swój "cheat day" wczoraj i też nie chcę mu robić mega smaka na coś, czego nie może:) Było mi wprawdzie trochę ciężko widzieć, jak zajada się bread & butter puddingiem z budyniem, ale dałam radę! Tylko to głupie uczucie, jakby ślina miała Ci się zaraz wylać wprost w ust było mało komfortowe;) Ale wiedziałam, że jeśli przełożę swój dzień małego oszustwa na sobotę, to do następnego będę musiała czekać aż 7 dni, zamiast 6 i po przekalkulowaniu wszystkiego zdecydowałam się nie ulec:)
Nie wiem, w jakiej kondycji dziś będzie Wiatrak, ale zapowiada się kolejny piękny dzień w Inverness i tak myślę, że może na jakiś uroczy spacer byśmy mogli pójść albo pojechać gdzieś niedaleko. Póki co jest 09.45 i Wiatraczek ani myśli o wstawaniu:) Ja natomiast zasiadłam na sofce w kuchni, pranie się kręci w pralce, drugie czeka w kolejce i mam w końcu czas, z którym mogę robić, co tylko mi się podoba! Uwielbiam te trzydniowe weekendy - w sobotę zazwyczaj odbywają się wszystkie porządki, prańsko, a dwa następne dni mogę rzeczywiście odpocząć. Gorzej jest w następnym tygodniu, bo mam tylko niedzielę wolną, ale i to jest do przeżycia! Podtrzymuję wciąż, że moja obecna praca na tą chwilę jest najfajniejszą, jaką mogę sobie wyobrazić. I dostałam kontrakt w piątek - muszę doczytać, potłumaczyć niektóre sformułowania, ale najważniejsze, że mam w nim 40 godzin i nawet małą podwyżkę dostałam:)
Tak poza tym, to ostatnio, kiedy był u nas Miłosz udało nam się fajnie spędzić kilka weekendowych dni - byliśmy razem w Nair na plaży (gdyby nie wiatr, byłoby prawie jak nad polskim morzem;p), dwa razy ze znajomymi w Aviemore (fajna baza zimą na narty, może się zimą skusimy) i nawet po ponad roku pobytu tutaj w końcu zafundowaliśmy sobie rejs po Loch Ness. Tak naprawdę teraz dopiero mamy możliwość, dzięki moim wolnym niedzielom, na to, by jakoś fajniej spędzać czas tutaj. A jeśli do tego wszystkiego mieszkanie, które upatrzyliśmy w necie będzie tak fajne, jak na zdjęciach i uda nam się je wynająć, to będzie cuuuuuuuudnie, jak nie wiem co! W zasadzie jest to mały domek, 6 mil od centrum Inverness, w pobliżu cudnej zatoki i na fotografiach prezentuje się idealnie!:) A biorąc pod uwagę fakt, że gościu zamieścił w ogłoszeniu błędny numer telefonu, jest szansa, że mało osób się z nim skontaktuje:) Wiatrak cały dzień próbował się dodzwonić i mówił, że telefon jest ciągle wyłączony, ale kiedy wieczorem razem próbowaliśmy się dodzwonić wg mnie dźwięk był nie taki, jak wyłączonego telefonu i była to prawda, bo numer miał o jedną cyfrę za dużo! Zaczęliśmy eliminować po kolei cyferki i w końcu się dodzwoniliśmy! Wynajmujący zażyczył sobie, żebyśmy mu przesłali maila z krótkim opisem tego, kim jesteśmy, czym się zajmujemy więc niemal od razu to uczyniliśmy i czekamy teraz aż się odezwie:) Ale jeśli to wszystko jest takie, na jakie wygląda, to będziemy mieli urocze mieszkanko:) A jakie by nie było, zapraszamy w odwiedziny:)
A tak poza tym od 27 sierpnia zaczyna się college:) Ciekawe, w jaki dzień będziemy chodzili, jaką grupę będziemy mieli i jak to wszystko w ogóle będzie wyglądało - strasznie już nie mogę się doczekać tego nowego doświadczenia!!! Będziemy odrabiać lekcje, wypełniać ćwiczenia - czad!:) Ale bardziej jestem ciekawa, jaki będzie nasz język po tym roku nauki, a bardzo bym chciała widzieć ten progres;) Myślę, że jeśli będziemy w domu pracowali, jest szansa, jak mówiła nauczycielka na teście poziomującym, osiągnąć zadowalające efekty. Się zobaczy:) 
Idę na dwór powiesić pranie, a już za 20 minut pyszna kawka z naszego fajowego ekspresu i własnoręcznie upieczony bread&butter pudding! To są chwile, na które się czeka 6 długich dni i w których wiem, że jednak moja silna wola istnieje! Yeaaaaaahhhh!  Acha, po trzech tygodniach jest 4 kilogramy mniej u mnie, a w pasie na przykład 4,5 cm mniej - i to są momenty, kiedy wiem, że warto odmówić sobie chleba lub batonika:) Zmykam tymczasem, na koniec jeszcze kilka zdjęć z ostatnich paru tygodni - kiedy Miłosz był z nami (BTW: trochę pusto bez niego...).

Do następnego!
T.


Loch Ness - moje odzienie zbliżone do odzienia Potwora;) Szok, że Miłosz już jest wyższy ode mnie, nie chcę przynudzać, ale jeszcze niedawno był taaaaaaaki mały...:)


A to rozczochrańce po wyjściu na zewnątrz na statku - poza wiatrem było bardzo sympatycznie;)


Napotkane po drodze Highlandowe krowy, ta po prawej dziwnie zaczęła się później zachowywać i uciekłam;)


Michał i Rita, i Gosia trzyma smycz - nasi towarzysze wycieczki do Aviemore - na zawody dla psów;)


Grill połączony z zażywaniem kąpieli wodnej:] "Jak Miłosz się kąpie, to ja nie mogę być gorszy" - Wiatrak

sobota, 11 sierpnia 2012

Paczę, a tu już sierpień na półmetku niemal!

Ja nie wiem wprost, jak to możliwe, że czas tak spieprza - kolokwializm taki mi się tutaj wkradł, ale to jest wg mnie najbardziej trafne określenie tego, jak dzień po dniu zmyka. Są dni, kiedy trochę intensywniej o tym myślę i oto jeden z nich. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że pierwszy raz odkąd jesteśmy w Szkocji nie mamy biletów do Polski i żadnych konkretnych planów na przylot. A chyba jeszcze gorsze jest to, że i ten czas minie szybciej, niż przypuszczamy... Ehs... Trochę skłamałam i właśnie sobie to uświadomiłam! Otóż lecimy do Polski  31 sierpnia na wesele naszych znajomych stąd, ale o Dom nawet nie zahaczymy, bo będziemy w Poznaniu 31.08 wieczorem, rano w sobotę mamy pociąg do Działdowa (jak dobrze pamiętam...), wesele, poprawiny i w poniedziałek z Gdańska wracamy do Inverness. Przez moment nie byliśmy pewni, czy ślub się odbędzie ze względu na osobistą sytuację Emilii, ale wiemy już, że nie przekładają niczego. Wstępnie planujemy urlop na listopad, około dwóch tygodni, ale na ile uda nam się zawitać do Polski, to nie wiemy:( Pierwszy raz od roku ponad będziemy mieli tak dłuuuuuugą przerwę - ciekawe, czy ktoś tęskni za nami jeszcze?;) Ale prawda jest taka, że ta tęsknota zmienia troszkę swą postać i jakby z miesiąca na miesiąc jest łatwiej. Druga kwestia jest też taka, że nasze życie towarzyskie troszkę jakby ruszyło i to jest pozytywny akcent. Trzecia rzecz: zdecydowanie nasza egzystencja tutaj została odmieniona dzięki posiadaniu auta - kiedy pogoda dopisuje zawsze można pojechać pokontemplować na oddaloną o kilkanaście mil plażę - szum morza bardzo pomaga, baaaaaardzo lubię to miejsce, tylko nie lubię jak mocno wieje wiater;) Czwarta rzecz do publikacji się nie nadaje - z przyzwoitości i szacunku:]
W pracy wszystko w porządku, nie ukrywam jednak, że moje ambicje nie są w stu procentach zaspokojone, ale i na to przyjdzie czas:) Od września zaczynamy college, ja myślę o dodatkowych lekcjach i mam nadzieję, że ten nadchodzący rok przyniesie znaczny progres w zakresie posługiwania się językiem angielskim;) Ja już teraz, po tych dwóch miesiącach pracy w nowym miejscu widzę, że jest zmiana. Chciałabym nie podzielić losu Rodaków, którzy po ponad 4 latach pobytu tutaj nie potrafią przeliterować swojego imienia i nazwiska - w sumie już jestem od nich lepsza;)))))) Momentami opadają mi ręce po prostu i jest mi wstyd kiedy jestem świadkiem zachowań Polaków, ale to temat rzeka i myślę, że wiecie, o co mi chodzi:)
Poza szarą codziennością oświadczam wszem i wobec, że jesteśmy z Wiatrakiem na diecie. Powiem tyle: jest ciężko... W zasadzie 6 dni w tygodniu nie spożywamy węglowodanów (głównie moje ukochane słodycze poszły w odstawkę, ale też niemal wszystko, co ma w składzie cukier), skrobi (ziemniary), nabiału (oprócz serka wiejskiego i masła) i owoców. Zajadamy się za to fasolą, soczewicą, szpinakiem, wszelkimi innymi warzywami, jajkami i mięsem:] Pierwszy tydzień było w miarę spoko, w tym jakoś ciężej mi idzie:( Fajne jest to, że jeden, zawsze ten sam, dzień w tygodniu możemy jeść wszystko to, na co mamy ochotę:) U nas ten dzień przypada na niedzielę i poza dietetycznym śniadaniem możemy jeść ile nam siły starczy:) Ja już dziś zacieram ręce na niedzielę:) O diecie tej czytaliśmy w książce Tima Ferrisa "Czterogodzinne ciało", ja zostałam trochę zmuszona do przeczytania jej, nie wciągnęłam całej, bo mnie już gość irytował;) Ale podstawy zdobyłam, a teraz jeszcze dwa tygodnie i trochę tej ścisłej diety, a po niej plany siłowniane;) Co z tego wyjdzie, to się okaże, jeśli efekt po tych czterech tygodniach będzie zadowalający, to na pewno motywacja będzie większa, by podbić siłownię;) Boję się tylko o mój i tak niezbyt okazały biust;p Nie chcę zamiast niego mięśni!!!!!!!!!;) Więc jakby ktoś chciał szybko zredukować tkankę tłuszczową (choć u mnie jakoś efekt nie powala...), to Slow Carb może okazać się dobrym pomysłem:) Prawda jest też taka, że ja nie mam jakoś szczególnie dużo do stracenia, ale pomiary pokazują, że coś tam ruszyło. Zobaczymy pod koniec sierpnia:) Zdam relację od siebie i od Wiatraka:) Choć jakoś bliższa mi była South Beach Diet, ale pożyjemy, zobaczymy:)

Z racji tego, że czasem zamiast kolejnego posiłku z fasolą w roli głównej wybieram wcześniejsze pójście spać, dziś również to rozwiązanie wydaje mi się idealne:) Będę na bieżąco informować co i jak, tymczasem dobrej nocy Wszystkim:*
T.