piątek, 21 listopada 2014

Myśli krążące część pierwsza

Mój Mąż mnie już publicznie napomniał, że miał być kolejny post zaraz po tym poprzednim, a tu ani widu, ani słychu. Rację mu przyznaję, ale też przyznaję, że dużo różnych myśli ostatnio krąży w mojej głowie - absolutnie nie w kontekście wymyślania sobie problemów z racji nadmiaru wolnego czasu, ale jak człowiek więcej bywa, czyta, ogląda, to i więcej pojawia się przemyśleń. A do tego pojawia się też zagwozdka, czy zawsze wszystkie opinie, irytacje, troski, czy radości muszą być upubliczniane? Albo jeszcze inaczej: czy zawsze warto wbijać przysłowiowy kij w mrowisko i wdawać się w ideologiczne dyskusje. Chyba obczyzna mnie rozmiękcza trochę, bo czasem nawet gdy się z czymś nie zgadzam, to milczę, wolę zdusić w sobie. Swoje zdanie mam i potrafię wyrazić, ale wiecie, że po prostu 'nie chce mi się' nieraz dyskutować? Że momentami Facebook i wymiany zdań tam na pół monitora mnie męczą i mam ochotę wypisać się z niego? Ale to, co chyba uwiera najmocniej związane jest z korzeniami, z Polską i o tym głównie miało być, niechaj więc i będzie.

Byłam ostatnio w Polandii, nieco spontanicznie, bez ogłaszania wszem i wobec, bo chciałam, żeby ten czas był nieco spokojniejszy, a przede wszystkim bardzo chciałam zobaczyć się z Dorotką. Było, jak sobie założyłam, wróciłam i... cieszyłam się na powrót okropnie! To, co widuję na fejsie jest odzwierciedleniem nastroju panującego w Polsce... Marazm, brak życzliwości wobec siebie, chamstwo na drogach, brak wsparcia społecznego dla innowacji, inności i odmienności... Te spiski wietrzone wszędzie i afera za aferą...  Ot, taka smutna polska rzeczywistość, od której strasznie się już odzwyczaiłam i która mnie tak bardzo gdzieś tam boli.
Gdybym została w Polsce to bym się chyba do jakiejś organizacji zajmującej się łamaniem praw człowieka zaciągnęła, albo feministycznej jakiejś, albo diabli wiedzą gdzie jeszcze, bo by mnie roznosiło na ten stan rzeczy i umysłów! Nie chcę absolutnie obrażać niczyich uczuć religijnych, ale naprawdę, według mnie, przegięciem jest ta klauzula sumienia lekarzy, poświęcanie wszystkich nowo otwieranych budynków, autostrad przez biskupów i wtrącanie się księży do każdej dziedziny życia. Czy ludzie wierzący nie mogliby po prostu chodzić sobie do kościoła wg potrzeb? Czy lekcje religii nie mogłyby odbywać się w salce katechetycznej przy kościele i chętni by mogli brać w nich udział wg potrzeby? 
A PAŃSTWO w tym czasie mogło by się zająć poprawą bytu swoich obywateli. Wziąć się za te wszystkie umowy śmieciowe, za dostęp do opieki medycznej i egzekwowanie wypełniania obowiązków przez lekarzy, za płace minimalne, które przy dwóch pracujących osobach nie gwarantują godnego życia, skazują na rezygnację ze swoich pragnień, zachcianek, czy czasem wręcz potrzeb. Dlaczego ludzie o to nie walczą? Dlaczego państwo się o to nie troszczy? Mam wrażenie, że każdy nowy prezydent ma w dupie losy narodu, martwi się tylko o swoją kadencję i by tyle o ile spełnić wyborcze obietnice, a nie buduje wspólnego planu z rządem do realizacji na kolejnych 20-30 lat... 

Wiem, my zdecydowaliśmy się 4 lata temu wyjechać i w sumie nie powinno mnie to ruszać aż tak bardzo, ale w Polsce mieszkają nasi najbliżsi, którzy naprawdę codziennie szarpią się z tym systemem... Walczą o przetrwanie, niektórzy od ponad 3 lat nie mieli więcej, niż 4 dni wolne pod rząd... Inni każdego miesiąca muszą wydawać 600 złotych na niezbędne leki, by móc za jakiś czas zapomnieć o chorobie... To dotyka, wkurza... Od jakiegoś czasu właśnie wracam z tej Polski z takim kacem trochę i pewnie z tego powodu również nie jeździmy już tak często. Coraz bardziej tutaj jest 'w domu', bo w poczuciu bezpieczeństwa, bo stabilnie, bo jakoś spokojniej. A to podstawa dla mnie, zaraz po najlepszym Mężu na świecie;)


Do następnego!
Teresa