poniedziałek, 29 lipca 2013

Przemyślenia na okazję końca Insanity:)

Tak, tak, wczoraj oficjalnie Fit Testem zakończyliśmy Insanity!!! Udało się, choć lekko nie było...:) Postanowiliśmy jednak do ślubu kontynuować ćwiczenia, bo póki co nie mamy czasu, żeby usiąść i porządnie zaplanować co dalej więc jedziemy miesiąc drugi od początku. Ja tylko postanowiłam zamiast czwartkowych ćwiczeń wprowadzić Ewę Chodakowską w zamian:) Bo od czwartkowych ćwiczeń robią mi się siniaki na łokciach, a to nie wygląda ładnie i na pewno 'do wesela się nie zagoi';) Zobaczymy, jak to wyjdzie:)

Ale do rzeczy:

1. Dziewięć tygodni zleciało baaaaaardzo szybko, choć były to bardzo trudne tygodnie, bo nasza egzystencja normowana była rytmem ćwiczeń - godziny jedzenia, jakość jedzenia, dojście do porozumienia, co się sprawdza, a co nie - żmudna praca... Fizycznie też momentami baaaaardzo ciężko. Wiatrak powinien dostać medal za cierpliwość;)

2. Nigdy w życiu nie bywałam aż tak zmęczona, jak po Insanity - gdybyśmy mieli dzieci, psa, czy cokolwiek, na co potrzebowaliśmy dodatkowy czas, byłoby cholernie trudno, zwłaszcza na początku, zanim np. ja ogarnęłam wszystko całościowo (dieta, pory posiłków etc.)... Nie czarujmy się: mieszkanie wciąż potrzebuje jednego dnia na gruntowne porządki...:)

3. Trzeba walczyć ze swoją głową - jeśli zaczyna się myśleć, że 'nie dam rady', 'nie mam siły', to te słowa się sprawdzają w 100%. Trzeba po prostu wpaść w rutynę i odrzucić zastanawianie się. W drugim miesiącu mój schemat wyglądał tak: w drodze do domu batonik owsiano - owocowy plus ewentualnie banan, jeśli głód był duży, po powrocie zmiana ciuchów roboczych na spodenki, stanik do ćwiczeń, inne skarple, związanie włosów i ćwiczenia i tak przez 4 tygodnie... Ja generalnie raczej nad wszystkim co robię zastanawiam się długo więc początkowo to była katorga dla mnie, ale zadziałało w tym przypadku;) Może każdy sport, trenowanie czegoś polegają na takim hartowaniu swojej woli, by może nie że przestać myśleć, ale by myśleć, że tak właśnie trzeba robić - nie rozwodzić się za bardzo nad czymś, tylko to robić. Wyszło z tego takie trochę masło maślane, ale nie umiem póki co lepiej tego opisać. Może znajdę lepsze słowa.

4. 6 dni w tygodniu ćwiczeń, i to tak intensywnych to trochę dużo. W ciągu całego Insanity mieliśmy 4 tygodnie bez dnia przerwy, ponieważ Fit Test woleliśmy robić w niedziele zamiast poniedziałku, bo w połaczeniu z niektórymi dniami treningowymi dawał 1,5 godziny ostrej jazdy, a po całym dniu w pracy i powrocie o 18.30 oznaczało to kompletne wyczerpanie plus ćwiczenie przez jedną osobę do co najmniej 22.30 (bo nie mamy warunków, by ćwiczyć w tym samym czasie). Więc wniosek jest jeden: na dłuższą metę przy takim planie treningowym można się zajechać.

5. Kiedy pojawiają się pierwsze widoczne efekty motywacja do ćwiczeń rośnie bardzo! Pierwsze tygodnie, w zasadzie pierwszy miesiąc były dla mnie ciężkie, bo wylewałam siódme poty, ale efekt był niemal zerowy... Byłam bardzo rozczarowana, że tyle poświęcam, że nie jem słodyczy, a zmian w wyglądzie niemal nie było. Przełom nastąpił, kiedy po tygodniu zwanym Recovery przystąpiliśmy do ostrej jazdy miesiąca drugiego. Nie zmieniłam diety, kaloryczny bilans był taki sam, jak w miesiącu pierwszym, ale bardziej intensywne ćwiczenia i ich długość widocznie miały znaczenie. Skończyło się kompletnie 'podjadanie' suszonych owoców, zaczęły się serki z owocami na kolacje i w końcu pierwsze efekty się pojawiły! Dla mnie w ogóle przełom nastąpił, kiedy naprawdę dotarło do mnie, że nie da się czegoś, co się chodowało przez lata zwalczyć w dwa miesiące! No nie ma takiej opcji! Bardzo nie chcę zmarnować teraz tej ciężkiej pracy, tego przelanego potu, wylanych z bezsilności łez... Ludzie dookoła często dopatrują się przesady w tym, co robimy, ale przecież nikt nikomu nie każe robić tego samego, wszystko robimy z głową, nie głodzimy się, w końcu zaczęliśmy racjonalnie jeść i dopóki wszystko jest pod kontrolą i jesteśmy z tym szczęśliwi, to nie widzę w tym problemu. No, może jeden - biust miseczka A już chyba, ale nigdy i tak nie był okazały;)

6. Warto podjąć to wyzwanie i nie zniechęcić się zbyt szybko!!! Warto dla siebie - swojego zdrowia, samopoczucia i dla swojego ego;) Jestem baaaardzo dumna, że nam się udało, dlatego nawet dorzucę Wam fotę swoją przed i ostatniego dnia - mam nadzieję, że nikt nie zrobi z niej złego użytku:):)



Dobrej nocy Wszystkim zaglądającym! Niech moc będzie z Wami;) 
T.

piątek, 26 lipca 2013

Witamy Alu po drugiej stronie brzuszka!:)

Niedawno dotarła do nas piękna wiadomość z Polski, że Ala już jest po drugiej stronie brzuszka!:) Zdrowa na 10, całkiem słusznych rozmiarów i nareszcie już z Rodzicami i siostrą;) Gratulujemy przeogromnie, nie możemy się już doczekać pierwszego kontaktu i czekamy na dalsze wieści ze szczegółami, ale bez pośpiechu:)
Najzabawniejsze w tej całej historii z narodzinami Ali jest to, że wczoraj zadzwoniłam do Dorotki jeszcze wywiedzieć się tego i owego, złożyć różne propozycje i tak sobie gdybyałyśmy, że jeśli Ala urodzi się w przyszłym tygodniu, to ich szanse na nasze wesele nikną do niemal zera i Dorotka mówiła, że ma przeczucie, że to jeszcze nie Ali czas i z dużym prawdopodobieństwem wykluje się w przyszłym tygodniu. Dziś rano dostaję info, że skurcze już co 5-6 minut i tak od rana myślałam o Nich, ciężko było się na przyziemnej robocie skupić, w końcu wysłałam smsa do Dominika i odpowiedź - Ala już jest, więcej info później:) Strasznie się cieszę, bo wiem, że polskie upały były utrapieniem dla ledwo kulającej się Dorotki:) Teraz zacznie się hardcore w innym wymiarze;)
U nas nic nowego poza tym, że tylko 20 dni na liczniku:) Zrobiliśmy zamówienie 'pierdów' na wesele, czekamy teraz na dostawę:) Szału spodziewam się na tydzień przed, choć w duchu mam wielką nadzieję tego uniknąć:) Aaaaa, z rzeczy nowych, to kupiliśmy garnitur dla Wiatraczka:) Teraz brakuje tylko koszuli i butów, i krawata:) 
Strasznie już nie mogę się doczekać wyjazdu do Polski! Po raz pierwszy odkąd mieszkamy w Szkocji czas w Polsce spędzimy w jednym miejscu:) Znaczy to tyle, że tym razem nie będzie, że ja u Kasi, a Wiatrak u mamy swojej, tylko 'zamieszkamy' u Dori, która na ten czas przenosi się, dzięki uprzejmości i pomysłowości wujków, do Kisielina:) Fajnie, bo przyznam, że za każdym razem mnie to frustruje, kiedy musimy się 'rozdzielać'...:) Przynajmniej tym razem ten stres odchodzi...:)
Jutro ostatni dzień Insanity, w niedzielę tylko Fit Test, ale to już małe piwo! Ciągle trudno mi uwierzyć, że tych 9 tygodni już się kończy! I że dałam radę!!! Kurde, strasznie to motywujące do dalszego działania! Obiecałam sobie, że nie zmarnuję efektów tej ciężkiej pracy, i że nie będę też jak szalona codziennie ćwiczyła po godzinie bo to jest okropnie wyczerpujące:( Dziś po całym dniu w pracy, a było busy baaaaaardzo myślałam, że odpadną mi nogi. Są poza tym cały czas spuchnięte, wyglądają jak wielkie balony:( Muszę poszukać jakiegoś dobrego lekarza w Polsce, bo mam duże problemy z naczyniami krwionośnymi... Mam nadzieję, że nie szkodzę sobie tymi wszystkimi ćwiczeniami.
I tyle na tą chwilę:) 

Dobrej nocy i Miszu - jesteś przedzielna, przefantastyczna:*:*:*
Teresa

niedziela, 21 lipca 2013

Mamy prawdziwe lato w Szkocji!

Nie wiem, na jak długo, ale od 3 tygodni mamy naprawdę piękną pogodę tutaj! Dziś w ogóle jakieś 26-28 stopni było! Szał nie do opisania!:) Z tego powodu wybraliśmy się z Gosią, Michałem i Hrabiosem do Nairn na plażę:) Pobrodziliśmy w wodzie (Gosia mówi, że woda ciepła, jak w Bałtyku, ale dla mnie woda jest albo ciepła, albo jak w Bałtyku - razem nijak mi to nie pasuje:D), poganiałam się trochę z Ritą (labradorką Gosi i Michała), posiedzieliśmy na kocyku, pogrzaliśmy tyłki i wróciliśmy przed 18 do domu. I tutaj już bez stresu i spięcia przygotowaliśmy obiad, ściągnęliśmy pranie z suszarki (wielka kupa tegoż prania stoi właśnie w zasięgu mojego wzroku, ale się nie doczeka rozparcelowania dziś) i popiekliśmy przysmaki na nadchodzący tydzień. Tak, tak - piekliśmy! 
W ogóle z racji diety i Insanity dużo bardziej uważamy na to, co jemy, a pieczemy dlatego, że ja jestem wielkim łasuchem, a lepiej zjeść batonika z owsianki z suszonymi owocami, niż słodycz. Ale nawet pomijając słodycze, staramy się kupować produkty z pełnego ziarna i nawet dzisiejsza obiadowa pizza była zdrowa, bo na spodach z pełnoziarnistej mąki, z chudym serem, kurczakiem, krewetkami i pomidorami. I mimo, że połowa tej pizzy to jakieś 500 kcal, to są one 'dobre'. Natrafiliśmy tutaj na sklep ze zdrową żywnością i można kupić naprawdę wszystko! Więc nasze ciasteczka dla przykładu są na mące ryżowej i owsiance z dodatkiem brązowego cukru nierafinowanego i melasy. Pyyyycccchhhha! W ogóle nie można tego nazwać dietą;)
Od jutra startujemy z ostatnim tygodniem Insanity. Czuję lekkie podekscytowanie z powodu, że koniec tak blisko i że cały plan zrealizowaliśmy (jak na razie) w 100%! Myślę, że to mimo wszystko duży sukces, że przez tyle tygodni nie znaleźliśmy wymówki (ja kilka razy byłam blisko, ale dałam radę - dzięki Wiatrakowi, któremu momentami współczułam, że musi mnie znosić:*), że pilnowaliśmy diety i że nawet podczas wizyty w Polsce ćwiczyliśmy! Postanowiliśmy kontynuować treningi aż do ślubu, dopóki nie znajdziemy zastępnika. Ja myślę o nowym programie twórcy Insanity - Focus T-25, ale jest nowy i zanim ktoś wrzuci do sieci to pewnie nieco czasu minie, dlatego też zmierzę się z Ewą Chodakowską na początek:) Chcę kupić w Polsce jej książkę i płytę z ćwiczeniami i zobaczymy, jak to pójdzie. Na pewno nie chce zmarnować efektów Insanity, bo kosztuje mnie to dużo wysiłku i walki z samą sobą - za daleko to poszło, żeby ot tak po prostu sobie odpuścić 'po ślubie'. Więc trzymajcie kciuki za dalszą motywację!:)
Co do ślubu, to od dziś równo 25 dni do tego wydarzenia! Ostatnim razem, jak publikowałam posta było 44! Zmagamy się z ostatnimi rzeczami, taniec za nami więc teraz tak naprawdę została 'logistyka' - transport, noclegi, ustawienie stołów i 'rozstawienie' Gości:) Myślę, że jakoś damy radę:) Aaaaa, i jutro zaczynamy rozglądać za garniturem dla Wiatraka:) I można brać ślub!;) Myślę, że największy stres dopiero przed nami, ale na razie go naprawdę nie czuję:)
Zanim nasz ślub, to jeszcze czekamy na wieści z Polski, kiedy Dorotka urodzi Alę. Czekam już na to tak nieco, jak na szpilkach i mam nadzieję, że wszystko 'gładko' pójdzie.
I to tyle z tego, co u nas. Jutro mam jeszcze dzień wolnego więc rano śniadanie, szybkie sprzątanie i później przyjeżdża po mnie Katerina z dzieciakami, jedziemy na fajny plac zabaw, żeby dzieciaki miały zajęcie, a my w końcu czas na pogaduchy. Odkąd Katerina się zwolniła z pracy mam wrażenie, że duuuuuużo się zmieniło i to jakby nie na lepsze... Brakuje mi jej, bo najlepiej się z nią dogadywałam, a teraz nie pracuje ze mną, nie będziemy już razem w jednej klasie na angielskim więc jutro koniecznie musimy się nagadać:)

Dobrej nocy i do następnego:*
Teresa

wtorek, 2 lipca 2013

44 dni do naszego Wielkiego Dnia!

Codziennie odliczam na Facebooku dni do ślubu, bo niesamowicie już nie mogę się doczekać tego dnia! Dużo załatwiania jeszcze przed nami, takich 'pierdół', jak noclegi dla przyjezdnych, transport dla mojej rodzinki, kwiaty w bukiecie ślubnym, biżuteria, ale z tym będziemy walczyć po 10 lipca, jak już dostaniemy potwierdzenia od zaproszonych gości lub bezpośrednio tydzień przed ślubem będąc w Polsce już. Póki co nie łapie mnie jakiś szczególny stres, tylko czasem śnią mi się jakieś zabawne historie;) Teraz, kiedy już mam buty przynajmniej ten problem z głowy;)
Dostaliśmy potwierdzenie, że 20 lipca mamy 3 godziny nauki tańca - mam nadzieję, że Wiatrak w końcu przestanie się tym tak bardzo stresować:) Kobietka przez maila wydaje się być baaaaaardzo miła i profesjonalna więc liczę, że nas czegoś jednak nauczy. W ogóle jakoś to masze polskie myślenie o tym pierwszym tańcu jest nieco skrzywione, bo każda para młoda chce pięknie zatańczyć i zachwycić w pewnym sensie tym pierwszym tańcem, a prawda jest taka, że później i tak nikt nie pamięta, co to była za piosenka, ani jak taniec wyszedł. Może jedynie sfilmowany, na pamiątkę zostaje. Ale czy ma jakieś znaczenie po latach?... Tak, czy siak i my nieco ulegliśmy tej 'manii' i za trzy tygodnie idziemy pobierać nauki - trzymajcie kciuki, bo my oboje nieco mało utalentowani w tej dziedzinie jesteśmy!;)
Tak poza tym, to nadal kontynuujemy nasze Insanity. Nie dziwie się absolutnie, dlaczego ludzie podchodzący do Insanity, po miesiącu wyszukują miliona wymówek, by jednak treningu nie kontynuować - jest po prostu niesamowicie ciężko... Pierwszy miesiąc to była bajka, ostatni tydzień, kiedy się regenerowaliśmy to w ogóle 'pikuś', teraz jest po prostu wścieklizna jakaś, szał i w ogóle hard! Trening trwa godzinę i po nim po prostu się umiera... W trakcie wypija się litr wody, a włosy moje to po prostu mokre strąki. Ale postanowiliśmy się nie poddawać i sobie tłumaczymy, że jak zaczynaliśmy to nawet rozgrzewki nie mogliśmy zrobić bez przerwy, a później było dużo lepiej. Więc walczymy dalej!
Poza tym chyba nie wspominałam wcześniej, ale wracając z Polski, czekając w Szczecinie na lotnisku przyklepaliśmy wakacje!:) Więc klamka zapadła i lecimy w listopadzie na tydzień do Egiptu! A żeby było fajniej, to nie sami, ale z Ewą i Radkiem, których poznaliśmy na wakacjach na Dominikanie!:) Wciąż utrzymujemy kontakt, Wiatrak z Radkiem, ja z Ewą i choć nie mieliśmy okazji jak na razie odwiedzić ich w Londynie, ani oni nas w Szkocji, wspólne wakacje są świetnym pomysłem, żeby spędzić nieco czasu ze sobą i nieco lepiej się poznać:) To naprawdę dziwne, ale odkąd ich zobaczyłam na lotnisku, nie wiedząc wtedy jeszcze, że zamieszkamy w jednym hotelu, wydawali mi się bardzo fajnymi ludźmi. I tak później leżąc na plaży, podziwiając widoki nieśmiało snuliśmy palny wspólnych wakacji i oto proszę - po roku razem polecimy do Egiptu. Mam tylko nadzieję, że sytuacja tam nieco się uspokoi;) Wszyscy nas bombardują linkami, jak niebezpiecznie jest w Egipcie i dlaczego nie warto tam jechać, ale zaryzykujemy;) W ogóle wybraliśmy Tabę więc nieco mało tłoczne miejsce, za to jest stosunkowo blisko do Izraela i jak się uda, to chcemy się tam wybrać na wycieczkę. No i oczywiście zobaczyć piramidy, choć oznacza to kilka godzin w upale w autokarze. Ale być w Egipcie i nie odwiedzić faraona, to grzech przecież!:)
Szkoda tylko, że po ślubie nie będziemy mogli nigdzie pojechać na miodowy miesiąc, ale odbijemy sobie w listopadzie mam nadzieję. Po ślubie ja muszę złożyć wnioski na nowe dokumenty więc może na dwa - trzy dni gdzieś szybko skoczymy. Może nad morze i od razu odhaczymy sesję?:) Się zobaczy:)
To tyle z tego, co u nas:) Za jakieś 5 tygodni przylatujemy i kończymy się organizować:) Czas minie tak szybko, że znów ani się obejrzymy, a już będzie 'po':)

Buziaki dla Was:* Szczególnie dla Dominika vel Królika, który dziś obchodzi urodziny! Wszystkiego najlepszego raz jeszcze i oby wszystko układało się pomyślnie - zawsze!:)
Aaaaaaaa - i czekamy już niecierpliwie na wieści, jak Dorotki rozwiązanie! Więc Dorotko, jak tylko Ala pojawi się na tym świecie, niech mąż Twój od razu da Szkocji znać - bardzo się już niecierpliwię i bardzo bym chciała, żeby Ala jednak postanowiła szybciej zawitać po drugiej stronie brzuszka - Ty wiesz dlaczego!;) Buziaki:*
T.