poniedziałek, 2 lipca 2012

Jakby przerwy nie było;)

Przerwa była i to baaaaaaardzo długa, ale już się skończyła;) I mam nadzieję, że uda się powrócić do pisania nieco bardziej regularnie;) Ale powodów tej przerwy było tak naprawdę kilka, a dwa to najmniej!;)
Po pierwsze z końcem kwietnia udałam się na 3 tygodnie do Polski. Powodem numer jeden był ząb, który mi psuł tutaj strasznie życie, i się okazuje, że psuł będzie nadal, bo całkowicie nie da się go uzdrowić, to znaczy uzdrowiony jest, ale bardzo do tego wrażliwy, co powoduje, że daje znać o sobie raz na jakiś czas. 
A co w Polsce? W Polsce było cuuuuuuudnie, na spokojnie po raz pierwszy od roku - w końcu miałam czas dla wszystkich! Pogoda była bardzo udana, co z jednej strony cieszyło niesamowicie, a z drugiej rujnowało moje samopoczucie, bo moja uśpiona w Szkocji alergia wciąż działa w Polsce:] Nie muszę chyba specjalnie dodawać, że kwiecień to czas kwitnienia brzozy, na którą mam największe uczulenie? No, właśnie mam:( Więc kichałam, płakałam, smarkałam i moje oczy były spuchnięte przeokropnie... I tak całe trzy tygodnie. Więc rzutowało to troszkę na urok tego urlopu, ale... bez przesady:)
Po Polsce, tak naprawdę na weekend, polecieliśmy do Paryża! Piękny to był wyjazd, bo, jak zapewne szersze grono wie, złożono mi propozycję małżeńską! Zrobił to nie kto inny, jak mój Wiatrak - niespodzianka, prawda?!;) Ale to było naprawdę cudowne uczucie - polecam! Biorąc pod uwagę, że w jednym momencie spełniły się dwa moje marzenia - jedno o wdrapaniu się na sam szczyt Wieży Eiffla (jak się okazało, to nie trzeba się było wdrapywać, za opłatą można było się przejechać dwoma windami, w tym jedną która jechała tak ukośnie, dziwnie na maksa i powodowała dziwny dreszcz niepokoju kiedy tak sunęła stosunkowo szybko i widok ludzi na dole coraz bardziej się oddalał), drugie o powiedzeniu w końcu, że chcę zostać Wiatrakową żoną! Dwa w jednym!:) Ja wiem, że prawie każdy przewidywał, że TO się stanie w Paryżu, ale mimo, że ja bardzo o tym marzyłam, przez cały dzień nie mogłam Wiatraka na niczym, co by świadczyło o nadchodzącym wydarzeniu, złapać! Ja! Ja, która mogłabym pisać scenariusze życiowe! Ja, przed którą trudno ukryć każdego wydanego na lewo funta! Ale w sumie ten element zaskoczenia była na maksa przyjemny!:) Zaraz po przyjęciu oświadczyn nie mieliśmy za dużo czasu, bo na pierwszym piętrze, w restauracji, czekała na nas kolacja! To był chyba jeszcze bardziej niespodziewany akcent zaręczynowy - kolacja na Wieży Eiffla! Więc z góry zjechaliśmy na drugie piętro windą, ale już na drugim piętrze nie mogliśmy w dłłłłłłłłuuuuugiej kolejce czekać, bo czasu by nam zabrakło więc udaliśmy się pieszym pędem na pierwsze piętro, gdzie po niedługiej chwili w końcu zaczęto serwować nam jadło. Na zakończenie tej opowieści powiem tyle: tanio skóry nie oddałam;) A tak poważnie, ten powiew świeżości w naszym związku jest cuuuuudownym przeżyciem, może to i niewiele dla niektórych, takie zaręczyny, ale ja czuję, że jest to początek nowego etapu w naszym związku.
Ale, jak się okazało, swoim szczęściem nawet w Szkocji za bardzo cieszyć się nie można, bo może to być solą w oku dla osób trzecich... Historia długa, nie chce mi się jej nawet powtarzać, ale głupota i brak profesjonalizmu to jej hasła przewodnie. Zakończenie jej to znalezienie przeze mnie innej pracy. I mimo początkowego lekkiego podłamania i stresu, czy uda się znaleźć coś w miarę rozsądnego, mogę dziś śmiało powiedzieć, że tylko wyszło mi to na dobre. Teraz pracuję w małej kawiarence w superklimatycznym miejscu na wzór antykwariatu, wszystkie niedziele mam wolne, póki co dwa weekendy wolne, a od 14 lipca co dwa tygodnie będę w soboty pracowała, a co dwa będę miała sobotę i niedzielę wolne, godziny to 9.30 - 17.30 więc o dwa nieba lepiej, niż poprzednio. Klimat w pracy o wiele lepszy, ludzie w porządku:) Więc nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło:) Tylko z urlopami troszkę gorzej, bo pracuje mało osób i nie zawsze można dostać urlop wtedy, kiedy dokładnie by się chciało. Ale i to nie jest problemem, bo wyjazdy do Polski siłą rzeczy nie będą możliwe aż tak często, jak przez miniony rok między innymi ze względu na to, że zaczynamy z Wiatrakiem naukę w college'u:) Idziemy szlifować angielski póki co:) I będziemy w klasie na tym samym poziomie, bo mimo, że Wiatrak zdał lepiej test ode mnie, to się przeniósł na ten sam poziom, co ja:) 
A tak poza tym wciąż u nas spokojnie, planujemy powoli wakacje późną jesienią, marzy nam się coś wyjątkowego, ale musimy poczekać na moją decyzję urlopową, a poza tym będziemy zmieniali mieszkanie w okolicach września więc wolę się strasznie nie napalać teraz, bo nie lubię takich gorzkich rozczarowań później:) Ale jak się uda, to polecimy na... Malediwy;) A jak się nie uda w tym roku, to i tak tam polecimy, tylko kiedy indziej;) Acha, bo kwestia jest też taka, że za rok, w sierpniu planujemy ślub i na to też potrzeba kaski:) Ale o tym to już next time:)

Póki co wszystko idzie dobrze, plan się realizuje, a im dłużej tu jesteśmy, to i mi jest jakoś łatwiej. Kilka miesięcy temu ta moja tęsknota była silniejsza, teraz tęsknię, ale już tyle o tym nie myślę. Więc jest to jakaś zmiana, jakiś progres według moich obliczeń:)
Trzeba pomyśleć o jakimś obiedzie póki co i finale Euro - to już dziś:) Jedziemy tym razem do Emilii i Kuby na mecza - mam nadzieję, że mecz będzie ekscytujący:)

Do następnego:)
T. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz