poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Final Countdown!!! Czyli 10 dni na liczniku:)

Od dziś dokładnie 10 dni zostało do ślubu, czyli ostatnia prosta, a nawet myślę, że z górki na pazurki;) Nie wiem, czy uda mi się znaleźć czas, by napisać coś jeszcze przed naszym Wielkim Dniem bo myślę, że czas w Polsce będzie na maksa intensywny - zostały można powiedzieć same bzdety, ale jest ich trochę więc zakładam, że będziemy mieli co robić przez ten ostatni tydzień.
Już dziś walizki zostały ściągnięte z szafy, nawet kilka rzeczy luzem do mojej powędrowało, jutro będziemy walczyli z resztą. Najważniejszy garnitur, kasa, paszporty w zasadzie, no i my oczywiście:) Szukamy cały czas jakiegoś noclegu w Edynburgu, bo lot mamy o 6 rano, a że wracamy później z Polski do Glasgow nawet nie było opcji zabrania auta. Pod tym względem mieszkanie w Inverness 'nie robi'. Tak więc tylko jutro i pojutrze idziemy do pracy, a w środę tylko szybko po pracy przyjeżdżamy do domu wziąć prysznic, przebrać się, zabrać walizki i pakujemy się do MegaBusa i ruszamy:) Gdyby nie te męczące dojazdy z Inverness za każdym razem byłoby na pewno jeszcze bardziej ekscytująco!
Dziś miałam wolne w pracy - co drugi poniedziałek - i bardzo dobrze, bo nie wiem, czy dałabym radę normalnie egzystować. Wczoraj bowiem dziewczyny urządziły mi wieczór panieński i po tych wszystkich tygodniach na diecie, bez alkoholu niemal mój żołądek strasznie to przeżył... Inne jedzenie, pomieszany alkohol zrobiły rzeźnię mówiąc krótko. Ale i tak było suuuuuuper! Zupełnie się nie spodziewałam, ale dziewczyny zabrały mnie po lunchu do baru, gdzie czekały torby z gadżetami - każda miała swoją imienną torbę z zawartością - moja zawierała nieco inny zestaw, bo był welon i inna szarfa. Były ciasteczka z wróżbami, lizaki, słodycze inne i breloczek do kluczy (mamy teraz takie same;p). Po przygotowaniach siebie nastąpił moment kulminacyjny wizyty w 'Bar One' - zasiadłyśmy do specjalnie przygotowanej części baru i każda z nas po kolei przygotowała wybranego z karty drinka. Był obok pan barman i on robił dokładnie tego samego drinka tłumacząc od razu ile czego, w jakiej kolejności i dlaczego. Fajne doświadczenie i pyyyyyyyszne drinki! Więc różnorodność smaków i typów koktajli była wielka - wszystkiego trzeba było spróbować, a później odchorować;) Ale raz się wychodzi za mąż, raz ma się panieński (choć ja wiem, że będzie i drugi;p) i... raz się żyje!:) Było naprawdę ekstra! I w welonie mi do twarzy;)
Dziś nie dałam rady robić Insanity i leżąc na kanapie z 'dziwnym' żołądkiem miałam wyrzuty sumienia:( Głupie to jak nie wiem i aż się puknęłam w czoło z tej okazji. Jutro jednak koniecznie muszę zrobić trening, bo to pewnie ostatnia szansa przed ślubem... Na pewno zabieram buty do biegania, spodenki, koszulki i mam nadzieję, że chociaż uda się pobiegać nieco - o ile nie zapomniałam, jak to się robi...;) Nie pamiętam, kiedy ostatni raz biegałam w ogóle, ale kilka miesięcy się pewnie uzbierało już. Aż sama jestem ciekawa formy swojej biegowej po Insanity.
Powoli zbieram się spać coby mieć siły na jutrzejszą kuchnię i popołudniowe pakowania, ćwiczenia i inne 'rozrywki':) Nie powiem, stresik lekki się wkrada i w sumie chciałabym mieć już te przygotowania za sobą. Póki co chyba bardziej się ekscytuję malutką Alą - mam nadzieję, że uda nam się choć na chwilę odwiedzić jeszcze przed ślubem Królową rodzinę i poznać najmłodszą królewnę:) 

A póki co dobrej nocy - idę myć zęby i do łóżka marsz!:)
Teresa

P.S. Mała focia ze wczoraj poniżej;)





1 komentarz:

  1. Lecz Tereska...z tą jest gorzej...blada,chuda,kość wystaje;)) obym Cię nie rozkruszyla,jak się spotkamy i uściskamy;)) ale ładnie jest..Ty lachonie!! a przeze mnie po prostu zazdrość przemawia;))) see you as soon as possible!

    OdpowiedzUsuń